poniedziałek, 23 grudnia 2013

Dziewiąty " Insulina "



KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA



Stałam przed lustrem w swojej sypialni, owinięta puszystym białym ręcznikiem, usiłując pozbyć się kołtuna ze swoich wilgotnych ciemnych włosów. Było cicho, tylko z starego kaloryfera obok szafy dobiegało jak zwykle stukanie - kiedy byłam dzieckiem, ten dźwięk nie pozwalał mi zasnąć. Wyobrażałam sobie starą wiedźmę, która próbuje dostać się do pokoju. Ale zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Tak jak do blizny na brzuchu - miałam ją od 10 roku życia, a pojawiła się po operacji wycięcia wyrostka.
Usłyszałam ciche kroki, kierujące się w stronę mojego pokoju. To nie mogła być Marie. Zaczynała właśnie swoją popołudniową zmianę w Ice Castle. Owinęłam się ciaśniej ręcznikiem, z bijącym sercem, bo w głowie zaroiła mi się myśl o włamywaczach i mordercach. Nasłuchiwałam przez chwilę, ale nic więcej nie usłyszałam. Ściskając mocniej grzebień, powolnym krokiem podeszłam do drzwi. Wychyliłam głowę przez ramę i rozejrzałam się. Przed moimi oczami mignęła smukła sylwetka, aby zaraz potem uściskać mnie mocno. Oderwała się ode mnie i uśmiechnęła szeroko, podchodząc jednocześnie do łóżka. Spoczęła na nim wygodnie i zaczęła:
- Dawno tu nie byłam.
Mój wzrok spoczął na jej twarzy. Była prawie jak dotychczas. Prawie. Nie licząc lekko posiniaczonego oka. Dziewczyna najwyraźniej zauważyła, że zwróciłam uwagę na jej ranę, bo gwałtownie wstała i ustała, tyłem do mnie, tuż przy oknie. Nie czekając dłużej, ruszyłam w jej kierunku. Położyłam dłoń na ramieniu Lily, na co zadrżała lekko.
- Co się stało? Kto ci to zrobił?
Dziewczyna opuściła głowę, wpatrując się w zniszczone trampki. Owinęła się swoimi rękami, tak jakby próbowała osłonić się przed czymś niebezpiecznym. Chwyciłam ją za dłoń i obróciłam, tak że stałyśmy twarzą w twarz. Chwyciłam jej podbródek, próbując podnieść głowę. Dziewczyna unikała mojego spojrzenia. Wiedziała, że kiedy spojrzy w moje oczy wszystko się wyda.
- To on?
Zesztywniała momentalnie i podniosła brwi w geście niewiedzy.
- Zayn? - kiedy tylko wypowiedziałam jego imię, ona wyrwała się z mojego uścisku, przemierzyła całą długość pokoju i stanęła przy starym, zniszczonym fotelu. Na jej twarzy wymalowany był smutek. Kilka łez spadło na jej lekko zarumieniony policzek.
- Jak mogłaś pomyśleć, że to on? - spytała mnie łamliwym głosem. W moim sercu zrodziły się wyrzuty sumienia. Miała rację...
- Przepraszam, po prostu...przepraszam. - usiadłam na krawędzi łóżka, zatapiając twarz w swoich zziębniętych dłoniach. Co się z nami stało? Jak to możliwe, że jeszcze niedawno byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami? Wtedy zjawili się chłopacy i wszystko się zmieniło. Ona się zmieniła, ja się zmieniłam. Zaczęłyśmy spędzać ze sobą coraz mniej czasu, ona chodziła na spotkania z Zaynem, ja nie mając innego wyboru przesiadywałam popołudnia w Ice Castle czytając książki lub oglądając coraz to kolejne filmy. To nie było tak, że więź się zerwała. Nie...

" Ale niektóre sytuacje, te niekoniecznie dobre, powodują, że w przyszłości jesteśmy bardziej szczęśliwi. "


- Wróciłam właśnie ze spotkania z chłopakami, wtedy kiedy proponowałam ci wspólny wypad. Było około godziny dwudziestej drugiej. Mój tata siedział na fotelu, oglądając kolejny mecz koszykówki. Wokół niego leżało mnóstwo pustych butelek po piwie. Kiedy tylko mnie zobaczył, rozpętała się burza. Zaczął krzyczeć, wyzywał mnie, obrażał chłopaków, nawet ciebie...Miałam dość, więc po prostu odwróciłam się, żeby odejść. Jednak on szybko mnie złapał i uderzył, rozumiesz? On mnie uderzył... - łzy, które dotychczas próbowała zatrzymać, wydostały się. Podałam jej chusteczki, leżące na naszym stoliku. Dziewczyna chwyciła je szybko i wytarła załzawione oczy. 
- Jeśli chcesz, możesz zatrzymać się u mnie na jakiś czas. - zaproponowałam. 
Lily przerwała swoją poprzednią czynność i spojrzała w moje oczy. Próbowała doszukać się jakiegokolwiek żartu, kpiny, ale nic takiego nie znalazła. 
- Nie chcę zrzucać na ciebie całego ciężaru. To... - przerwałam jej - Daj spokój , po prostu się zgódź. Na moje słowa przytaknęła tylko głową, nie wchodząc w dalszą rozmowę na ten temat. 
- Mogłabyś zadzwonić do Zayna, żeby poszedł po moje rzeczy?
Zgodziłam się. 

Jeden sygnał, drugi sygnał... 
- Halo? 
- Zayn? Tutaj Mia, poznaliśmy się niedawno. - zaczęłam. 
- Tak, pamiętam. Coś się stało? - zagadnął wesołym głosem.
- Właściwie to tak, mógłbyś przyjechać na Garden Street 60 ? - zapytałam niepewnym głosem, lecz on natychmiast się zgodził i oznajmił, że zjawi się za parę minut. 


To działo się szybko. Stanowczo za szybko. Przed drzwiami zjawiła się trójka chłopaków, a zaraz potem Zayn wybił się na przód przepychając wszystkich i wbiegł na piętro. W mgnieniu oka znalazł się obok Lily, kleknął przy niej i chwycił jej twarz w dłonie. Poruszał szybko ustami, tłumacząc jej coś czego nie zrozumiałam ze względu na dzielącą nas odległość. Ona przytaknęła na jego słowa i uśmiechnęła się lekko. Zayn nachylił się nad nią i dotykał ustami każdy zakątek jej twarzy, tak jakby chciał scałować wszystkie łzy, które były oznaką bólu. Poczułam dreszcze i nagłe osłabienie. Podparłam się ręką o biurko i pochyliłam głowę, zaczerpując świeże powietrze. Ktoś dotknął mojego ramienia, a zaraz potem klęknął przede mną pytając się czy wszystko ze mną dobrze. Zacisnęłam mocno powieki i jąkając się powiedziałam: 
- Szafka, obook łóżk...obok łóżka. Tam jest...insulina. 
Nikt się nie ruszał, wszyscy zastygli w miejscu. 
- Szybko! - krzyknęłam ostatkami sił, na tyle ile było mnie stać. Louis zerwał się pierwszy, biegnąć do szafki. Przetrząsał każdy jej kawałek. 
- Nic tu nie ma! Nic tu nie ma! - krzyczał, jednocześnie wciąż przeszukując półkę. Na moich plecach poczułam dłoń. Przesuwał nią z góry w dół, masując delikatnie. Przez moje ciało przechodziły iskry elektryzującego ciepła.
- Louis szybciej! - w pokoju rozległ się krzyk Harrego. Był tuż obok mnie...Właśnie tego pragnęłam przed te ostatnie parę tygodni. Lecz dużo się zmieniło, sytuacja się zmieniła. Moje nogi oderwały się od podłogi, ręce powędrowały na umięśnioną klatkę piersiową. Opadłam na miękkie łóżko.
Co tą insuliną? Pośpiesz się Louis! Jest w łazience! Krzyki zebranych w moim pokoju przecinały się. Nie rozróżniałam ich, nie wiedziałam co jest rzeczywistością. Lecz ten jeden głos poznam zawsze, głos ,który szepcze mi, że wszystko będzie dobrze. Napełniła mnie wewnętrzna siła, dzięki niej mogłam walczyć, żeby nie upaść w nicość.
Ktoś złapał mnie mocno za ramię, a zaraz potem poczułam ukłucie. Zacisnęłam mocniej dłonie i podwinęłam nogi do klatki piersiowej.
- Już dobrze Mia, już dobrze - głos Lily rozchodził się po mojej głowie, tworząc echo. Zlokalizowałam miejsce, z którego dochodził. Uchyliłam delikatnie powieki i rozejrzałam się. Lily wraz z Zaynem stała przy drzwiach do łazienki, Louis siedział na fotelu w najdalszym zakątku pokoju, a obok mnie spoczywał Harry. Spojrzałam na niego. Jego oczy uległy zmianie. Zniknęły radosne iskierki, które witały mnie dotychczas. Płynna zieleń ustała, przywołując smutek, który je obezwładnił. Podniosłam rękę, która wydawać by się mogło, ważyła teraz ponad parę kilogramów. Zawahałam się, lecz przesunęłam zimnymi koniuszkami palców po rozpalonej skórze twarzy Harrego. Zaczynając od sklepienia żuchwy i szyi wędrowałam w górę, muskając kącik jego ust. Zatrzymałam się chwilę w tym miejscu i spojrzałam na jego usta. Wciąż spierzchnięte i lekko rozchylone, pod wpływem mojego dotyku. Przeniosłam wzrok na jego oczy, które spoglądały prosto w moje. Rozprostowałam dłoń i przyłożyłam ją do policzka Harrego.
- Dziękuję - szepnęłam cicho, nachylając się do jego ucha.


Mimo, iż wiedziałam, że muszę się podnieść, naprawdę tego nie chciałam. Rozłożyłam ręce po obu stronach łóżka i wyprostowałam zdrętwiałe nogi. Zacisnęłam dłonie w pięści i przetarłam nimi oczy. Pokój był pusty. Podparłam się rękoma i uniosłam delikatnie. Usiadłam na łóżku, a nogi opuściłam na zimną podłogę. Chwyciłam za mój niebieski, ciepły szlafrok, który dostałam na 16 urodziny od taty i skierowałam się w stronę drzwi. Przemierzałam korytarz w zupełnej ciszy. Słychać było tylko ledwie słyszalne skrzypienie podłogi pod wpływem mojego ciężaru. Schodząc na parter usłyszałam ciche rozmowy, ale gdy tylko zjawiłam się w progu salonu dyskusja zamarła. Spojrzenia wszystkich skierowane były w moją stronę.
- Jak się czujesz?



Nie podobają mi się ostatnie rozdziały. Staram się coś pisać, ale to nie jest to kiedy nie ma się weny. Może mnie coś nagle oświeci i napiszę coś dobrego ! :) Przepraszam MK .





niedziela, 15 grudnia 2013

Ósmy " Nie warto "


KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA


Na dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć dziesiątych procent byłam pewna, że śnię, a powody były dwa. Po pierwsze stałam na niewielkim placu zabaw, oświetlona byłam jasnym światłem padającym wprost z bezchmurnego nieba, co jest dość rzadko spotykane w deszczowym Londynie. Po drugie, obok mnie stała moja ciotka Pattie, którą ostatni raz widziałam na święta Bożego Narodzenia 12 lat temu. Nie zmieniła się zbytnio - wciąż te same oczy i włosy, które zawstydziłyby najciemniejszą noc. Ciemne włosy opadały jej lekko skręconymi puklami na chude ramiona. Na twarzy dostrzegłam delikatne zmarszczki, usytuowane tuż przy jej ślicznych, wciąż młodych oczach. W jednej chwili krajobraz zmienił się i znajdowałam się w zaułku ulicy. Co tutaj robię? Co to ma wszystko znaczyć? Gdzie podziała się ciocia? Miałam tyle pytań, a żadnej racjonalnej odpowiedzi...

Obudziłam się raptownie, otwierając jednocześnie szeroko oczy. Serce waliło mi jak oszalałe. Miejsce oślepiającego słońca z mojego snu zajęły ciemne chmury zajmujące całe niebo. To tylko sen, powtarzałam To tylko sen. 
Gdy zjawiłam się w sali od angielskiego, siedział już w naszej ławce niezgrabnie podpierając głowę na prawej ręce. Jego wzrok utkwiony był w krajobraz za zardzewiałym już oknem. Usiadłam obok niego, lecz nie zauważył mojej obecności. Chyba, że nie chciał jej zauważyć.
- Cześć, Harry - powiedziałam z entuzjazmem w głosie, lecz on odwrócił się tylko na chwilę, tak, że ledwo zdołałam ujrzeć jego zmęczone oczy i kiwnął głową. To był ostatni raz, kiedy nawiązałam z nim jakikolwiek kontakt. Mimo, iż dzieliliśmy jedną ławkę, chodziliśmy do tej samej szkoły, widywaliśmy się codziennie, to ani ja, ani on nie dążyliśmy do tego, aby ten kontakt odnowić. To stało się tak nagle. Wydawało mi się, że przełamałam swoją nieśmiałość, że odnajdę się w naszych relacjach, ale najwidoczniej to nie było mi pisane. Życie pisze nam różne scenariusze. Fortuna jest czasami niesprawiedliwa, zabiera szczęście innym, na rzecz drugich, ale powinniśmy się z tym uporać i nie próbować igrać z naszym losem. Było mi ciężko zapanować nad uczuciami i nie mogąc się powstrzymać, przyglądałam się mu na stołówce podczas lunchu, kiedy siedział wraz z resztą zespołu i Lily. Parę razy próbowała mnie przekonać do tego, abym jadała z nimi. Nawet przez jakiś czas sporo się nad tym zastanawiałam, ale szybko wyrzuciłam tą myśl z głowy. Cholernie tęskniłam za jego głosem, spierzchniętymi ustami, o których marzyłam , jego wzrokiem wpatrującym się w moje oczy, dołeczkami pojawiającymi się za każdym razem, kiedy się uśmiechał. Z niewiadomej mi przyczyny nie chciał nawiązywać ze mną kontaktu, więc jeśli przyjęłabym propozycję Lily, sprawiałabym u Harrego dyskomfort. Lily po trzeciej randce z Zaynem postanowiła dosiąść się do chłopaków. Oczywiście odbyła się mną wcześniejszą rozmowę, która dotyczyła mojego pozwolenia. Jest dużą dziewczyną i wie na co się pisze, a jeśli naprawdę tego chce, nie mogę jej zabronić.
Ostatnimi czasy polepszył się mój kontakt z Jenny. Niska blondynka i kocich oczach. Naprawdę się lubiłyśmy, gdy chodziłyśmy jeszcze do podstawówki. Kiedy przyjeżdżałam do Londynu na wakacje, często się spotykałyśmy. Chodziłyśmy do kina, na miejscowe zabawy i lodowisko. Wspominałam już, że od pierwszej klasy podoba się jej Ben Charmelan? To strasznie zawstydzająca sytuacja, ale od kilku dni bardzo często zaczepiał mnie na lunchu lub też na lekcjach tuż przed przyjściem nauczycieli. W pierwszy poniedziałek listopada Jenny zapytała mnie, czy miałabym coś przeciwko jeśli zaproponowałaby Benowi wspólny wieczór na Balu Jesiennym, który odbyć miał się na dwa tygodnie.
- Jesteś pewna? Zauważyłam, że spędzacie ze sobą dużo czasu. - wciąż upewniała się w moich słowach, które zdecydowanie zaprzeczały temu, iż miałam zamiar zaprosić Bena.
- Nie, Jenny. Miałam w planach kolejny seans filmowy w Ice Castle. - wyjaśniłam jej, kiedy przekroczyłyśmy próg szkoły.
- Dziękuję!
- Bawcie się dobrze - rzekłam w pośpiechu i udałam się do klasy fizycznej.
Następnego dnia zauważyłam, że obydwoje są nadzwyczajnie milczący. Na lunchu wybrali stoliki jak najdalej od siebie, a na lekcji angielskiego zmienili swoje miejsca, aby nie dzielić ze sobą ławki. Byłam pewna, że pomiędzy nimi coś się wydarzyło. Utwierdził mnie fakt, że Jenny ani razu tego dnia nie wspomniała o zbliżającym się balu. Kiedy kierowałam się w stronę parkingu, drogę zaszedł mi Ben. Stał bardzo blisko, prawie czułam jego oddech na twarzy. Biło od niego zdenerwowanie.
- Cześć, Mia - powiedział lekko zawstydzony. - Wiesz...Jennifer zaprosiła mnie na bal.
- Tak? To świetnie. Powinieneś pójść! - namawiałam go, ponieważ wiedziałam jakie to ważne dla Jenn.
- Tak...Tylko zastanawiałem się, że może...ty chciałaś mnie zaprosić. - spuścił głowę, a mój wzrok spoczął na sylwetce Harrego, który stał oparty o samochód jednego z chłopaków. Miał grobową twarz. Wpatrywałam się w niego, dopóki Ben nie odchrząknął, dając mi znak, że czeka na odpowiedź.
- Przykro mi, ale nawet się tam nie wybieram.
- Oh, no nic. Dzięki za wiadomość. Może kiedy indziej. - pomachał mi na odchodne, a ja odetchnęłam z ulgą. I wtedy po raz drugi tego dnia moje serce stanęło. Przede mną stała piątka chłopaków z Lily na czele, która uśmiechała się szeroko. Momentalnie zmaterializowała się obok mnie i zatopiła w moich ramionach.
- Pomyślałam, że wypadałoby się poznać. - powiedziała moja przyjaciółka, kiedy wróciła na swoje miejsce. Przytaknęłam głową.
- Zayn poznaj Mię - ciemnowłosy chłopak wyłonił się na sylwetki dziewczyny i zbliżył się, wyciągając rękę w moją stronę. Uścisnęłam ją, a moją uwagę przykuły tatuaże zdobiące jego ramiona. Nim zdążyłam się im dokładnie przyjrzeć, cofnął się zwalniając miejsce blondynowi z aparatem na zębach.
- Niall - usłyszałam słowa chłopaka. Postąpiłam podobnie jak z Zaynem i potarłam kieszenie jeansów z zdenerwowania. Poznałam jeszcze dwójkę chłopaków : Liama i Louisa, który nie naśladując pozostałych chłopaków, przytulił mnie, przepraszając jednocześnie za incydent przed Ice Castle. Spojrzałam na Harrego, który stał niezgrabnie tuż obok Liama i zmieniał ciężar z jednej nogi na drugą. Nadal pozostał tym samym chłopakiem. Nadal tutaj był, obok mnie. Choć nie mogłam go dotknąć, czułam jego elektryzującą obecność. Poczułam, że ktoś szturcha moje ramię, więc oderwałam wzrok od Stylesa.
- Musimy lecieć. Idziemy do Ice Castle. Może dołączysz do nas?
- Nie! - opowiedziałam zbyt szybko, ponieważ spojrzenia wszystkich padły na moją sylwetkę. - To znaczy...Mam naprawdę dużo do nauczenia.
- Okej, no to do jutra? - spytał się Louis.
- Jasne, pa! - pomachałam im. Kiedy odwrócili się, tak, że stali do mnie tyłem, zrobiłam parę kroków i chwyciłam Harrego za rękę i pociągnęłam go w stronę części wschodniej budynku szkoły. Nie miałam pojęcia skąd wzięła się we mnie ta nagła odwaga. Miałam dość niewiedzy. Miałam dość tego, że w jakiś niewytłumaczalny sposób ciągnęła mnie to tego chłopaka siła, której nie potrafiłam zatrzymać. Czułam ciepło bijące z jego ręki. Ścisnęłam ją mocnej, na co usłyszałam jak wzdycha. Kiedy dotarliśmy na miejsce, puściłam jego dłoń i odwróciłam się. Nie miałam pojęcia co powiedzieć, nie wiedziałam jak się zachować. Czy oby nie przesadzam?
- Dlaczego to robisz? - spytałam na tyle spokojnie, na ile było mnie stać. Zauważyłam, że marszy czoło, łącząc jednocześnie gęste brwi. Najprawdopodobniej uważał mnie za wariatkę...
- Słucham?
Nie byłam pewna, czy dobrze robię rozpoczynając tą rozmowę. Zwątpiłam w to, że dam radę. Jego oczy skierowane wprost w moje odbierały mi odwagi. Ręce miał włożone głęboko w kieszenie zamszowej kurtki.
- Dlaczego mnie unikasz?
- To nie tak Mia. Ja po prostu...
- Co ty po prostu? - w moim głosie można było usłyszeć zalążki zdenerwowania. - Daj spokój i powiedz mi o co chodzi.
- Nie możemy się spotkać. Nie możemy się przyjaźnić. - powiedział, a moje serce zaczęło ciążyć w klatkę piersiowej.
- Dlaczego?
- Nie pytaj o wiele.
W tej chwili żałowałam, że próbowałam dowiedzieć się prawdy. Nie chciał się ze mną spotykać, nie chciał mnie znać. To daje wiele do myślenia. Wpatrywałam się w niego bezczynnie, lecz ocknęłam się i rzuciłam:
- Tak, nie warto.
Odeszłam...


Zmierzchało. Słońce, które dotychczas witało nas swoim lśniącym blaskiem, przemierzało swoją ostatnią drogę, aby za chwilę skryć się za horyzontem. Tuż przy ziemi pojawiała się gęsta mgła, powodująca powstanie nieskazitelnych kropelek wieczornej rosy, które spoczywały na pozieleniałej trawie.
Przemierzając niewielkich rozmiarów ogród usłyszałam hukanie sowy. Rozejrzałam się dookoła, ale nie zauważyłam zwierzątka, które było przedmiotem mojego zaciekawienia. Usiadłam na hamaku zawieszonym pomiędzy dwoma starymi i potężnymi dębami i przymknęłam znużone powieki. Do moich uszu doszedł dźwięk cykania świerszczy , który odbijał piętno w moim umyśle. Ścisnęłam mocniej kubek znajdujący się w moich dłoniach i westchnęłam. To piękne, że gdy choć na chwilę uwolnisz swój umysł , pozwolisz mu odetchnąć, zwrócisz uwagę na rzeczy mniejsze , których w codziennym życiu, w pośpiechu, stresie nie zdołasz usłyszeć .
W życiu trzeba zwolnić, bo tylko wtedy dostrzeżesz coś niezwykłego.


Strasznie zawaliłam. Nie miałam czasu na pisanie kolejnego rozdziału, ale obiecałam, że dodam coś w weekend. Postaram się napisać następny rozdział o wiele lepszy i dużo dłuższy. Będzie wolne i święta, więc... :D Przepraszam, że zawiodłam was tym rozdziałem :( MK. 

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Siódmy " Wąsy "



KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA


W drodze do budynku nr 2 musiałam wysłuchiwać narzekań mojej towarzyszki. Wszedłszy do pomieszczenia, dostrzegłam z ulgą, że moja ławka jest pusta. Pan Sill, który o dziwo był w klasie jeszcze przed dzwonkiem, chodził po klasie i kładł na każdej ławce po jednej kartce. Do dzwonka pozostało jeszcze parę minut, więc salę wypełniał szmer uczniowskich rozmów. Usiadłam do ławki i wyciągnęłam potrzebne rzeczy. Zaczęłam bezinteresownie bazgrolić po okładce zeszytu, aby zaraz potem zmazać to gumką. Do moich uszu dotarł wyraźny odgłos odsuwania krzesła mojej ławki, ale postanowiłam to zignorować. Całą moją uwagę skupiłam na czynności, którą zajmowałam się jeszcze przed kilkoma sekundami. 
- Cześć - powiedział cichym, melodyjnym głosem. Przerażona i przejęta tym, że się do mnie odzywa, początkowo nie zwróciłam się w jego stronę. Ciekawość i pożądanie, aby po raz kolejny ujrzeć jego szmaragdowe tęczówki zwyciężyły. Podniosłam głowę. Był odwrócony w moją stronę. Miał potargane i mokre włosy, tak jakby jeszcze kilka minut temu brał prysznic. Spoglądał na mnie przyjaźnie, z delikatnym uśmiechem na idealnych ustach.  
- Cześć  
Nie podjął żadnego tematu, więc zawiedziona odwróciłam głowę. Ku mojej uciesze pan Sill rozpoczął lekcje. Na ławce leżą kartki dotyczące omawiania naszej lektury. Mamy na niej zapisać co było powodem cierpienia Tristana i Izoldy. 
- Miłość -  usłyszałam mojego towarzysza, który wpatrywał się w leżącą przed nami kartkę. Spojrzałam na niego podnosząc wyżej brwi w geście niewiedzy. Mimo, iż nie spoglądał na moją twarz , powtórzył: 
- Miłość. Powodem ich cierpienia była miłość.
Odwrócił się w moją stronę. Mój wzrok wylądował na jego wydatnych, lecz lekko spierzchniętych wargach. Pokręciłam się nerwowo na krzesełku, mając nadzieję, że to odwróci moją uwagę od Harrego. 
- Uważasz, że miłość jest pasożytem? - mój głos był niepewny i zachrypnięty. Dłonie położyłam na kolanach i przeniosłam wzrok na ławkę. Byłam pewna, że na moich policzkach ukazały się rumieńce, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę, że moje ciśnienie wzrosło, kiedy tylko odważyłam się odezwać do chłopaka. 
- W niektórych przypadkach najwidoczniej tak. Myślę również, że Izolda zachowała się odrobinę nieodpowiedzialnie. Oczywiście chciała ochronić Tristana, ale jakim kosztem...?
Barwa jego głosu zmieniła się na bardziej przyjazny. Próbował nawiązać rozmowę, czy chciał po prostu wykonać zadnie jak najbardziej precyzyjnie, analizując wszystkie wątki. 
Spojrzałam na jego dłonie ułożone jedna na drugiej spoczywające na jego udach. Całym ciałem zwrócony był w moją stronę. Oczekiwał odpowiedzi, która mogłaby zawierać kolejny pretekst do rozmowy. 
- Kochała go. Pokazała swoją prawdziwą twarz. Czy musiała wyjawiać prawdziwe imię? Czy to by coś zmieniło względem nich? 
- Myślę, że tak. Gdyby od początku była z nim szczera nie spotkaliby się z tak okrutnym losem. 
Jego kolana znajdowały się tuż obok moich lekko się musając. Jego wzrok mnie obezwładnił. Szmaragdowe tęczówki, w których dostrzec było można płynną zieleń spojoną z wiwatującymi iskierkami. Zmarszczył czoło, łącząc szerokie brwi. 
- Gdy jesteś zakochany nie przejmujesz się konsekwencjami. Robisz to co cię uszczęśliwi. 
Czy właśnie mówię o sobie? To jest nieprawdopodobnie śmieszne. 
- Nie jestem pewien. - odpowiedział szybko i odwrócił wzrok. Podrapałam się delikatnie w skroń, aby zrozumieć cokolwiek z jego wypowiedzi. 
- To znaczy... - zachęciłam go do dalszego wywodu. Odwrócił się w moją stronę i szepnął :
- Nie kochałem nikogo wystarczająco mocno, aby oddać się temu w całości. 
Wstał, rzucił krótkie ' cześć ' i wyszedł z klasy. Rozbrzmiał dzwonek.


- Nie masz pojęcia co się stało! - krzyknęła Lily od razu kiedy tylko zobaczyła mnie na stołówce szkolnej. Spojrzałam na nią pytająco. Ta tylko uśmiechnęła się od ucha do ucha i kontynuowała: 
- Idę na randkę! 
- Czy mi się zdaje , czy jeszcze wczoraj zachwycałaś się Harrym.  - napomknęłam. 
- Daj spokój, to przeszłość. - machnęła przed sobą ręką - Nie zgadniesz z kim! 
Chwilę naprawdę próbowałam się zastanowić, lecz analizując fakt, iż Lily była dziewczyną, która zdobywała największe zainteresowanie wśród chłopców, odpuściłam. To mógł być każdy. Zaczynając od Stevena Morissa z klasy biologicznej - typowego kujona , kończąc na Benie Charmelanie - najgorętszego i najprzystojniejszego chłopaka według sondy przeprowadzonej przez tutejsze cheerleaderki. Był kapitanem drużyny piłkarskiej i najpopularniejszą osobą płci męskiej w szkole. Każdy początkowo uważał, że Lily i Ben tworzyliby idealną parę. Popularsi. 
- Ben? 
Dziewczyna spojrzała na mnie spod byka i uderzyła lekko w ramię. 
- To bolało! - złapałam się za bolące miejsce. Zaśmiała się cicho. 
- Bo miało! - ciągnęła dalej się śmiejąc - Zgaduj dalej.
Usiadłam przy jednym stoliku na stołówce, tym najbliżej okna. Lily zrobiła podobnie, stawiając jednocześnie na nim tackę z jedzeniem. Wiedziałam, że czym prędzej pęknie i sama powie mi kto to jest. 
- To Zayn! 
Nie miałam pojęcia o kim mówi. Popatrzyłam na nią jak na głupią, ale zaraz potem skojarzyłam fakty. Harry, Louis...
- Mówisz o ... - nie dała mi skończyć. 
- Dokładnie tak. Nie zauważyłam , że chodzą do nas do szkoły. A tu nagle wychodzę z szatni po wf i on mnie zaczepia! Powiedział, że obserwował mnie już jakiś czas i chciałby się umówić! Dasz wiarę? 
Szczerze sama nie zdawałam sobie sprawy, że uczęszczają do tej szkoły. Oczywiście wiedziałam, że jest tutaj Harry, ale byłam tak nim pochłonięta, że nie zastanawiałam się co z resztą członków zespołu. 
- Rany, to świetnie - powiedziałam zabierając się za swój lunch. Ona gwałtownie opuściła głowę na swoje ręce, lekko w nie uderzając. 
- To świetnie? Kobieto to niesamowite! Nie sądzisz, że jest naprawdę przystojny, a te... - przestałam jej słuchać i zamknęłam się w swoim świecie. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego taka dziewczyna jak Lily zaczęła się interesować taką "szarą myszką" jak ja. Wszyscy próbują nawiązać z nią jakikolwiek kontakt, ale ona ich odtrąca. Ona pewnie nie zdaje sobie sprawy jak bardzo jest lubiana. Spojrzałam na nią. Kręciła się na krześle z podekscytowania, a na jej twarzy rozpościerał się szeroki uśmiech. Chłopak jest wielkim szczęściarzem..


Szkołę opuściłam parę minut po 15. Wsiadłam do swojego garbusa i mocno zatrzasnęłam drzwi. Chwyciłam za kolebkę w celu wpuszczenia odrobiny świeżego powietrza, i zaczęłam nią kręcić. Wsadziłam kluczyki do stacyjki i przekręciłam nim, tak, że poczułam lekkie zgrzytanie silnika. Poczekałam chwilę, aż ciśnienie się unormuje i ruszyłam. Kiedy wyjeżdżałam z parkingu minęłam samochód Harrego, o który opierał się on sam.
Po dwóch nagłych hamowaniach,  jednej przejażdżce przez czerwone światło i zawale serca dotarłam do Ice Castle. Sięgnęłam po klamkę i naparłam na nią, lecz nie drzwi nie chciały odpuścić. Wyciągnęłam nogę i kopnęłam je, na co otworzyły się z hałasem. Wysiadłam z auta i skierowałam się w stronę budynku. Kiedy przekroczyłam próg kawiarni, poczułam szczypanie policzków. Temperatura znacznie różniła się od tej na dworze. Za barem stała moja matka, która przyjmowała zamówienie od starszego mężczyzny z siwą brodą. Postanowiłam, że nie będę jej przeszkadzała i przywitam się później. Usadowiłam się na ulubionej czerwonej sofie, którą zajmuję zawsze kiedy tutaj jestem. Zdjęłam kurtkę i rzuciłam ją na koniec kanapy. Chwyciłam za pudełka płyt, w których znajdowały się filmy o rozmaitych gatunkach. Od filmu akcji , aż do dramatu i romansu. W oczy rzucały mi się różne tytuły. Romeo i Julia, Duma i uprzedzenie, Szybcy i Wściekli, Harry Potter, Love Actually, Titanic, ale jako, że na lekcji angielskiego zajmujemy się książką ' Tristan i Izolda ' , postanowiłam, że włączę właśnie ten film. Mimo, iż oglądałam już go kilka razy, za każdym razem powoduje u mnie inne uczucia. Złość - kiedy Izolda okłamuje Tristana, rozczarowanie - w momencie, w którym Izolda nie chce uciec z ukochanym, wzruszenie- podczas śmierci Tristana i ekscytacje- którą zawiera pierwszy akt miłosny głównych bohaterów. Po włożeniu płyty do odtwarzacza, wygodnie usadowiłam się na sofie, a nogi położyłam na niewielkiej pufie znajdującej się obok kanapy. Kiedy dotarłam do sceny, w której Izolda znajduje nieprzytomnego Tristana na plaży ktoś oparł się tył sofy. Gwałtownie odwróciłam głowę w stronę nieznajomego, który przerywa mi oglądanie filmu. Kiedy tylko ujrzałam jego twarz poderwałam się i usiadłam prosto. 
- Długo tu jesteś? - spytałam, kiedy odzyskałam głos po szoku jaki towarzyszył mi jeszcze parę sekund temu. Zdjął płaszcz i położył go na pufie, na której przed chwilą spoczywały moje nogi. Przeczesał swoje loki i podszedł bliżej. 
- Chwilę. Mogę obejrzeć z tobą? - spytał, a moje ciało zadrżało na myśl, że mam spędzić z nim ponad godzinę, w jednym pomieszczeniu, na jednej sofie, tuż obok siebie. Przesunęłam się delikatnie ustępując mu kawałek kanapy. Kiwnęłam głową na znak zgody. Chłopak uśmiechnął się i zajął wskazane przeze mnie miejsce. Jego plecy wylądowały na oparciu, a nogi wyciągnął,aby po chwili położyć je na wolnej pufie, która stało obok tej, na której leżała kurtka Harrego. Chwilę zostałam w poprzedniej pozycji, lecz później usłyszałam jego głos :
- Wygodnie ci? - chłopak najprawdopodobniej zauważył moje dziwne zachowanie, dlatego zwrócił mi uwagę. Pokręciłam się na kanapie, ale zaraz oparłam swoje ciało na jednym z sosnowych ram. Minęło ponad trzydzieści minut, a my nadal siedzieliśmy w ciszy, oglądając film. Przyznając, moja pozycja nie była za wygodna, więc przeciągnęłam się lekko, tak, aby nie zahaczyć Harrego. Zupełnie przypadkiem moja stopa otarła się o jego udo. Spanikowałam i szybko ją odsunęłam, a zaraz potem spojrzałam na chłopaka. Jego tęczówki wpatrywały się w moje. Na chwilę przeniósł wzrok na moją nogę, na co ja się zarumieniłam, aby zaraz potem powrócić na poprzednie miejsce. 
- Jest ci gorąco? - spytał, a ja spojrzała na niego nie wiedząc o co mu chodzi. Podniósł rękę i położył palec wskazujący na swoim policzku. Ohh...Natychmiastowo odwróciłam wzrok, aby skierować go na jakże interesujące w tamtej chwili moje trampki. 
- Nie - odpowiedziałam krótko i ledwo słyszalnie, i powróciłam do filmu. Zauważyłam, że Harry wstaje i odchodzi. Wiedząc, że już mnie nie widzi, spuściłam głowę w geście zawiedzenia. Zostawił mnie? Bez pożegnania? Wprowadziłam go w zakłopotanie? Tysiące pytań pojawiło się w mojej głowie, ale na żadne nie znałam odpowiedzi. Mój wzrok spoczął na płaszczu Harrego. Chwila...płaszcz Harrego. Nie mógł wyjść. Zabrałby ze sobą swoją kurtkę. Wtedy usłyszałam cichy odgłos obijania szklanki o stolik. Podniosłam głowę, a na stoliku ujrzałam dwa kubki gorącej czekolady. 
- Nie wiedziałem co lubisz. Jeśli chcesz mogę odnieść...- podrapał się po głowie. 
- Nie, nie. Jest w porządku. Dziękuję. - na moich policzkach po raz trzeci tego dnia pojawiły się rumieńce. Harry podwinął rękawy koszuli do łokci. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na jego ubiór. Miał na sobie siwą koszulkę, która okalała jego zbudowaną klatkę piersiową, fioletową, luźną koszulę, którą pozostawił rozpiętą, a ciemne jeansy opinały jest chude, lecz umięśnione nogi. Wyglądał jak typowy nastolatek. Choć wyróżniała go niesamowita uroda i idealne ciało, nadal pozostawał tym samym chłopakiem, którym był przed X-Factorem. 
- Nie smakuje ci? 
- Co? Nie, nie. - zaczęłam się tłumaczyć - po prostu się zamyśliłam. Przytaknął głową. 
- Często ci się to zdarza? - zaśmiał się, zanurzając po raz kolejny usta w kubku z czekoladą. 
- Hm. Czasami. - czekał na dalszą część - Zdarza się, że ląduję w swoim świecie. Jestem tam tylko ja i to co chcę w tym świecie zobaczyć. Bez problemów, kłopotów, jakichkolwiek zmartwień. Choć na chwilę mogę odpocząć od codziennego zgiełku. 
- Nie jesteś zadowolona z tego co cię otacza? - zadał kolejne pytanie. Oblizał znajdujące się na jego wargach resztki napoju, a ja się rozpływałam. 
- Zależy o co pytasz. - powiedziałam krótko, mając na myśli tą chwilę i jego. 
- O twoje życie. 
Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią. Pytanie wymaga racjonalnej odpowiedzi. Nie mogę rzucić kulą o płot, byle się wykręcić. 
- Życie jest okrutne i niesprawiedliwe. - na myśli miałam rozwód rodziców - Niektóre sytuacje wymagają chwili wytchnienia. Mimo, że spotkało mnie kilka rzeczy, które nie powodują mojej radości, podoba mi się to. Podoba mi się to życie. 
- Tak, życie daje popalić. Ale niektóre sytuacje, te niekoniecznie dobre, powodują, że w przyszłości jesteśmy bardziej szczęśliwi.
Przytaknęłam na znak zgody. 
- Tak. Masz rację. 
Chłopak oderwał się od kubka i wtedy zauważyłam ' wąsy ' z czekolady . Zachichotałam, co nie uszło uwadze chłopaka. Spojrzał na mnie pytająco. Wskazałam kciukiem na miejsce, w którym jest ubrudzony. Harry zarumienił się, sięgnął po serwetkę i szybko wytarł okolice ust. 

***

W końcu się wzięłam, ponieważ powiedziałam sobie, że nie mogę ponownie zaniedbać tego bloga. Pewnie nie jest długi :( , ale mam nadzieję, że choć odrobinę się wam spodoba. 
Są i kolejne sytuacje z Harrym i Mią :) Myślę, że rozdziały będą pojawiały się w weekendy, chyba, że znajdę czas w tygodniu. :) 
Chciałabym serdecznie podziękować mojej wiernej czytelniczce Eleanor , dzięki której dalej prowadzę losy Mii. :) Bez niej pewnie by mnie tu nie było! Zapraszam na jej bloga: http://troublemakerimagine.blogspot.com/ :) 

Szósty " Louis "

KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA


 Zatrzasnęłam za sobą drzwi autobusu i popędziłam w stronę Ice Castle. Moim oczom rzuciły się duże szklane wejściowe drzwi. Zrobiłam jeszcze dwa duże kroki i wyciągnęłam ręce, aby naprzeć na nie całym ciężarem ciała. Wkładając większą dawkę siły w otwarcie drzwi, które jak na złość nie chciały się puścić, przez przeźroczyste skrzydła wejścia  zauważyłam  sylwetkę chłopaka, który prawdopodobnie miał ten sam kłopot. Przez chwilowe oderwanie się od rzeczywistości mój ucisk na drzwi zmalał, a wtedy nieznajomy po drugiej stronie popchnął je mocno, uderzając nimi w mój piszczel. Jęknęłam z bólu i odruchowo złapałam się za bolące miejsce. Podwinęłam nogawkę spodni, aby bliżej przyjrzeć się uszkodzeniu i ocenić  jego stopień zaawansowania. ' Zostanie niezły siniak'  - powiedziałam w myślach. Dotknęłam miejsca, w które zostałam uderzona i syknęłam. Czerwone krwinki wydostały się na zewnątrz, przerywając sieć naczyń włosowatych. 
- Przepraszam. Um...nie zauważyłem Cię. - usłyszałam miękki głos tuż nad swoją głową. Chłopak wyglądał na kilka lat starszego ode mnie. Brązowe włosy miał zaczesane do tyłu, a na twarzy znajdował się kilkudniowy zarost. Nieznajomy zaczął przetrząsać swoje kieszenie kurtki, po czym wyjął z niej małe opakowanie. - Proszę. - podał mi kilka chusteczek higienicznych. Bez zastanowienia sięgnęłam po nie i podziękowałam. Przyłożyłam jedną do rany, na co chłopak odzywa się: 
- Nie wygląda za dobrze. - wywróciłam oczami i ponownie syknęłam z bólu. - Powinienem...pomogę ci. 
Brunet chwycił mnie pod ramię i pomógł wejść do kawiarni. Zaprowadził do jednego z stolików przy oknie i usadowił na pufie. 
- Louis! - usłyszałam głos mojej matki, która stałam kilka metrów od nas za barem. - Co się stało? 
W kilka sekund była tuż obok nas, uklęknęła przy mnie i oceniła stopień rany. 
- To nic takiego. - jakby nie słysząc moich słów pobiegła w stronę pomieszczenia dla personelu.
Po kilku minutach niezręcznej ciszy, zjawiła się Marie. W ręce trzymała kilka gazików, bandaż i wodę utlenioną. Ułożyła moją nogę w odpowiedniej pozie i polała miejsce zranienia bezbarwną cieczą. Syyyy... Płyn natychmiastowo przekształcił się w białą pianę, oczyszczającą moją ranę. 
- Louis możemy już iść. - przez moje ciało przeszedł dreszcz, wywołując gęsią skórkę. - Oh. Cześć.
Podniosłam lekko głowę, żeby spojrzeć w jego niesamowicie pełne i intensywne , zielone oczy. Uśmiechnęłam się delikatnie i odpowiedziałam tym samym. 
- Nic ci nie jest? - kolejny dreszcz. 
'Gdzieś w teraźniejszości żyła sobie pewna niewyobrażalnie głupia dziewczyna o imieniu Mia. Pewnego dnia spotkała niesamowicie pięknego chłopaka, na którego punkcie oszalała. Gdy tylko odzywał się swoim głębokim , zachrypniętym głosem dziewczyna przeżywała wewnętrzne katusze podniecenia. ' 
Nie miałam odwagi ani siły podnieść kolejny raz głowę i spojrzeć na jego twarz. 
- Nie, nie. Dzięki za troskę. - czy ja naprawdę to powiedziałam? ' Dzięki za troskę ' ? Yhh...
- W takim razie, dobrze. Idziemy Lou? - odezwał się Harry, a moje serce opętała pustka. Uczucie lekkości wyparowało i poczułam, że moje ciało staje się ciężkie. Miałam ochotę odezwać się, żeby został. Żebym mogła na niego patrzeć, choć on sam nie zdaje sobie z tego sprawy. Żebym poczuła to uczucie w sercu, które czuję tylko w jego obecności. Żebym ponownie i ponownie słyszała jego głos, który wprawia mnie w ukojenie. 
- Tak. Na razie...um. - zawahał się chłopak. 
- Mia - dokończyłam za niego. Ostatni raz spojrzałam w kierunku wychodzących chłopaków, aby zaraz potem zniknęli za rogiem budynku. 
Czy wierzycie w miłość od pierwszego wejrzenia? Nie , ja też nie. 
Tylko jak nazwać to co robi ze mną Harry Styles? 


W moim śnie było bardzo ciemno, a jedynym źródłem bladego świata wydawała się iskrząca rosa spoczywająca na trawie o kolorze intensywnej zieleni. Był tam Harry. Nie widziałam jego twarzy, tylko plecy. Odchodził, pozostawiając mnie samą w ciemnościach. Choć biegłam ile sił w nogach, nie mogła go dogonić; choć głośno krzyczałam, ani razu się nie obrócił. Obudziłam się w środku nocy zalana potem i długo, przynajmniej tak mi się wydawało, nie mogłam zasnąć. Odtąd śnił mi się każdej nocy, ale zawsze gdzieś z boku, niedostępny. Wymęczona moimi codziennymi snami, po raz drugi podczas pobytu w Londynie obudziły mnie promyki słońca. Podeszłam w podskokach do okna, nie mogąc nadziwić się nagłą zmianą pogody. Nieliczne chmurki unoszące się na niebie na pewno nie nosiły ze sobą deszczu. Otworzyłam okno - o dziwo, mając już tyle lat nawet nie zaskrzypiały -  i zaciągnęłam się świeżym powietrzem. Było niemal ciepło. Na tę wiadomości krew zaczęła raźniej płynąć w moich żyłach. 
Gdy zeszłam na dół, Marie kończyła śniadanie.  
- Ładna dzisiaj pogoda - stwierdziła, kiedy zajęłam miejsce obok niej.
- O tak - odpowiedziałam z uśmiechem. 
Odwzajemniła go. W kącikach jej oczu można było dostrzec delikatne zmarszczki. Patrzę na jej grube, brązowe włosy , które po niej odziedziczyłam. Mimo, iż nie jest już w podobnym wieku co ja, gdy się uśmiecha wydaje się bardzo atrakcyjna. Nie dziwię się , co takiego zauważył w niej mój tata. 
Jadłam, obserwując jak promienie słońca igrają z barankami na niebie. Cieszyłam się z faktu, że sama zmiana pogody ma na mnie tak duży wpływ. Zauważyłam, że Marie kieruje się w stronę wyjścia, a zaraz potem krzyczy z przedsionka, że wychodzi. Wiedziałam, że dzisiejsza pogoda, to tylko jeden z wybryków Matki Natury, a jutrzejsza nie będzie w żadnym stopniu podobna do dzisiejszej. Zawahałam się, kiedy miałam zamiar sięgnąć po kurtkę, lecz wychodząc złapałam za nią i przewiesiłam na ręce. 
Na parkingu ziało pustakami - byłam tak zaabsorbowana dzisiejszym klimatem, że nie zauważyłam, która tak naprawdę jest godzina i, że najprawdopodobniej pojawię się w szkole kilkanaście minut wcześniej. Zaparkowałam samochód w najdalszej części parkingu i skierowałam się w stronę drewnianych stolików umiejscowionych przed wejściem do stołówki. Usiadłam na nich i poczułam chłód. Dotknęłam ręką ławki, upewniając się czy ławka jest mokra. Fuknęłam nieszczęśliwa, ale postanowiłam, że nic nie zepsuje mi dzisiejszego znakomitego humoru. Jako, iż nie byłam osobą zbyt towarzyską i gadatliwą, wyjęłam książki i zaczęłam odrabiać lekcje z trygonometrii. Czytając podręcznik, zdałam sobie sprawę, że nie skupiłam myśli, ponieważ zdania, które prześledziłam, ani na chwilę nie pozostały mi w głowie. Rozejrzałam się wokół siebie i wzrok zahaczyłam o skupisko drzew, między którymi znajdowała się polanka, ogrzewana i rozpieszczana przed promienie słońca. Oderwałam się od rozmyślania i spojrzałam na mój zeszyt. Dostrzegłam tak tylko parę naszkicowanych zielonych oczu. 
- Mia! - odruchowo spojrzałam w stronę osoby, która do mnie krzyczała. To była Lily. 
Nawet się nie zorientowałam, kiedy na parkingu pojawiło się więcej osób. Byli ubrani w koszulki na krótki rękaw, a co u niektórych dostrzegałam szorty. ' A ja zastanawiałam się nad kurtką ' . 
- Cześć. Myślałam, że dzisiaj pojedziemy razem. - powiedziała, kiedy nachyliła się, aby mnie przytulić. 
- Przepraszam. Nie miałam dzisiaj do tego głowy. - wytłumaczyłam się, na co ona tylko kiwnęła głową. 
- Co robiłaś wczoraj wieczorem? - spytała.
- Pisałam referat na angielski, trzeba go oddać do wtorku. - odpowiedziałam z uśmiechem. 
- Co jeszcze mnóstwo czasu, napiszę go w weekend. - machnęła ręką przed siebie chichocząc.
Odwróciła się bokiem do mnie, tak aby mogła zobaczyć co dzieje się wokół nas. Ludzie śpieszyli się na pierwsze zajęcia dzisiejszego dnia, niektórzy kładli się na zieloną, nieco jeszcze wilgotną trawę i śmiali głośno. Ale w tej chwili widziałam tylko jego. 

Zapraszam do następnego ! :) MK.

niedziela, 1 grudnia 2013

Piąty " Nieziemski "

     KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA


Podczas lunchu wszyscy rozmawiają już wyłącznie o Harrym. Widziałaś tego nowego, Harrego? Jest boski. - I tak seksowny. Muszę zaprosić go na Bal Jesienny. - Nawet go jeszcze nie znasz. - Nie martw się, poznam.

- Ja cię nie mogę! Widziałaś tego nowego? - Lily usiadła obok mnie, patrząc zza przydługiej grzywki, której końce niemal dotykały jej koniuszka nosa.
- Błagam, ty też? - Potrząsnęłam głową i wgryzam się zielone jabłko, które zamówiłam razem z kremówką i sokiem pomarańczowym.
- Na pewno byś tak nie mówiła, gdybyś chociaż raz na niego spojrzała – odpowiada, wyjmując z torby jedną truskawkową muffinkę . - Harry jest zabójczo przystojny, wprost nieziemski. Musisz go zobaczyć!
Wpatrywałam się bezczynnie w stół. Może po prostu powinnam skłamać? Robi taką aferę, że to prawdopodobnie jedyne wyjście. Tyle, że nie potrafię. Nigdy nie byłam osobą skorą do kłamstwa. Czym prędzej oszustwo wychodziło na jaw, a ja ponosiłam odpowiednie konsekwencje. Nie umiem jej okłamać, jest moją przyjaciółką. Zresztą jedyną.
- Siedziałam obok niego na angielskim. - odezwałam się w końcu cichym głosem. - Musieliśmy skorzystać z jednej książki. Ale...ale nie zwróciłam zbytniej uwagi na jego osobę.
     Zobaczyłam gniewne spojrzenie Lily – Po prostu nie przyjrzałam mu się dobrze.
     - M u s i e l i ś m y ? - Lily zakłada sobie kosmyk włosa za ucho, patrząc dokładnie na            wariatkę, która wypowiedziała te słowa. - Rany, Mia . To naprawdę musiało być                    drastyczne przeżycie, bardzo cierpiałaś? Nawet nie wiesz jakie masz szczęście,                        dziewczyno! Taki chłopak tylko na wyciągnięcie ręki.

    - Kurcze! On tam jest, dokładnie obok nas . - zaczęła krzyczeć Lily, kiedy wyszłyśmy ze         szkoły i skierowałyśmy się w stronę przystanku autobusowego. Z wywiadu przyjaciółki,           byłam pewna, że Harry znajduje się na końcu parkingu, tuż obok swojego samochodu. -         Zrób coś dla mnie, odwróć się i popatrz na niego, a potem spojrzysz w moje oczy i                 powiesz, że nie powoduje on u ciebie dreszczy ani zawrotów głowy.
Lily zaczęła ciągnąć mnie za ramię, widząc, że nie mam zamiaru jej ulec. Jęknęłam z irytacji i niezadowolenia. Zrobiłam to. Przecież nie mogę unikać go do końca życia. Wzdychnęłam głośno i podniosłam głowę . Ale to co ujrzałam zaparło mi dech w piersiach, niemal pozbawiło przytomności i rozsądnego myślenia. I chociaż Lily zaczęła do mnie machać, klaskać i robić różne dziwne rzeczy,aby odwrócić moja uwagę – na marne. Oczywiście, że chciałabym przestać wpatrywać się w 'nowego' , bo zachowuję się jak ostatnia idiotka , ale najzwyczajniej w świecie nie potrafię. I nie chodzi o to, że jest niezaprzeczalnie przystojny, a jego lśniące, brązowe loki opadają na nieskazitelną twarz, otaczając idealnie wyrzeźbione kości policzkowe... Chodzi o to, że kiedy podnosi wzrok i patrzy na mnie, widzę, że jego szmaragdowe oczy są głębokie, iskrzące się i znajome. I te usta! Wydatne o idealnym kształcie ich linii. I ciało przyodziane w czerń.
- Mia? Haloo! Obudź się. - Lily odwróciła się zmieszana w stronę Harrego i zaczęła:
- Przepraszam, koleżanka zwykle nie miewa tego typu zachowań.
Wiedziałam, że muszę to skończyć, ale jego oczy wciąż się we mnie wpatrywały. Wiercił dziurę w moich tęczówkach, jego wzrok parzył. Przyjemnie parzył... Moje ciało staje na szczycie, kiedy na jego twarzy rozpościera się uśmiech. Nogi momentalnie odmówiły mi posłuszeństwa i zastygły w miejscu. Zamrugałam wielokrotnie, próbując wybudzić się z hipnozy, której sprawcą był Harry Styles. Znajomy „nieznajomy” , znajome loki, znajome oczy. Zielone oczy.

Czy człowiek może znaleźć się w bardziej kompromitującej sytuacji, w której znalazłam się ja? Oczywiście, że nie. Stałam oniemiała z lekką rozchyloną buzią i wpatrywałam się w chłopaka, którego ujrzałam pierwszy raz. On był przede mną. Idealny, bez skazy... Próbowałam znaleźć jakąś skazę na jego twarzy , która spowodowałaby moją niechęć, lecz niczego podobnego nie mogłam się dopatrzeć. Obok mnie stała Lily, podobnie zawstydzona jak ja.
Mia , prawda ? - odzywa się Harry, a jego twarz rozświetla się uśmiechem, odsłaniając idealnie równe i białe zęby.
Stoję jak słup soli, próbując uwolnić się od jego wzroku, a Lily znów daje o sobie znać, chrząkając znacząco. Przypomniałam sobie jak bardzo nie lubi, jak się ją ignoruje i odezwałam się:
- Kurcze, przepraszam. Lily, to Harry. Harry , to jest Lily – gestykuluję wskazując na przyjaciółkę i zielonookiego chłopaka. Harry na chwilę przeniósł wzrok na Lily , kiwnął głową , ale zaraz potem znów zwrócił się w moją stronę. Muszę przyznać, że przez chwilę, kiedy straciłam kontakt z tęczówkami chłopaka poczułam chłód i bezsilność.
- Mam do Ciebie prośbę. Mógłbym pożyczyć od ciebie Tristana i Izoldę? Muszę nadrobić trochę zaległości, a naprawdę nie mam dzisiaj możliwości iść do księgarnii.
Sięgam do plecaka i wyjmuję z niego lekko zniszczoną książkę. Chwyciłam ją koniuszkami palców i podałam Harremu. Część mnie pragnęła, aby jego dłoń przypadkowo musnęła moją, ale natychmiastowo odrzuciłam od siebie tą myśl.
- Dzięki, do jutra! - rzucił na odchodne zaraz po tym jak położył książkę na tylne siedzenie i kiwnął głową na pożegnanie.
- Rany! Co to miało być? Kiedy mówiłam o tych dreszczach, nie miałam tego dosłownie na myśli!
- Niedobrze mi. - powiedziałam słabym głosem, a zaraz potem moje ciało bezwiednie opadło na mokrą powierzchnię szkolnego parkingu. Ostatnie co zdołałam usłyszeć, to krzyk Lily wołającą o pomoc. A zaraz potem moją głowę opętała Zieleń.

          ~~~
    [[- Chodźmy – ponaglił Harry. Czułam jego chłodny dotyk przez koszulę. Tu także było ciemno, pełno lilii, drzewek pomarańczowych i rzadkich czerwonych orchidei. Ćma trzepotała się pod szklanym sufitem, jakby księżyc był świecą płonącą nad naszymi głowami. Harry nie powiedział ani słowa ani nie odsunął się ode mnie. Zamiast tego pochylił głowę, ustami dotykając skóry za moim uchem i przesuwając ją dalej, wzdłuż szyi. Odchyliłam głowę do tyłu. Podświadomie czekałam na jego usta i język. W końcu to ja odwróciłam się lekko i delikatnie ugryzłam go w płatek ucha. Przyciągnął mnie bliżej do siebie. Nie byłam w stanie myśleć. Zrobiło mi się gorąco i przechodziły mnie dreszcze. Jaśmin kwitnący nocą pachniał odurzająco. Gdybym zamknęła oczy, mogłabym udawać, że jesteśmy w jakimś egzotycznym miejscu. Objęłam Harrego za szyję, kiedy światła rozbłysły krótko, po czym zgasły. Zamarliśmy. ]]
    ~~~

    Obudziłam się w pomieszczeniu pielęgniarki szkolnej. Wspięłam się gwałtownie na łokcie, ale zaraz tego pożałowałam. Ostry ból przeszył moje skronie. Złapałam się za nie przyciskając je jednocześnie, aby zmniejszyć odczucie nie komfortu. Zacisnęłam oczy i przeklęłam niewyraźnie pod nosem.
    Jak się czujesz, złotko ? - przeniosłam spojrzenie w kierunku pielęgniarki siedzącej na krześle tuż obok kozetki, na której leżałam. - Narobiłaś nam niezłego strachu.
Zbliżyła się do mnie, aby mnie osłuchać i stwierdziła:
Coś musiało ci bardzo podnieść ciśnienie.
W tym momencie pomyślałam o dzisiejszym incydencie. Na moje nieszczęście to nie był zwykły sen i musiałam stawić czoła rzeczywistości, która najwidoczniej ze mną igrała. Drzwi od pokoju gwałtownie się otworzyły, wpuszczając do środka odgłos harmidru szkolnego, na który natykałam się codziennie.
- Panno Snow , proszę trochę spokojniej. - powiedziała surowym głosem pielęgniarka, zapisując jednocześnie wyniki do mojej karty zdrowia.
- Przyniosłam rzeczy Mii. Tak jak pani kazała. - rzekła i spojrzała na mnie wzrokiem wyrażającym współczucie. - Jak się czujesz ?
- Już lepiej. - odrzekłam szybko i rozświetliłam moją twarz uśmiechem.
- W takim razie może pani już iść, pani Collins. - powiedziała niewyraźnie pani Gabe.
- Dziękuję, do widzenia! - napomknęłam na odchodne i ruszyłam wraz z Lily w stronę drzwi wyjściowych.
     15:53 . Szlag by to. 

Oto i jest następny :) MK. 

sobota, 23 listopada 2013

Czwarty " Cicho się śmieje "


KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA


Czasami po prostu zastanawiam się czy przeznaczenie ma odgórną rolę w naszym życiu. Czy jest to tak jak w filmie „ Oszukać przeznaczenie” , w którym bohaterowie nie mają żadnego wpływu na wydarzenia, które spotkają ich w przyszłości? A może to jest jedna wielka bujda. Może to co nas zaskakuje, te zdarzenia, które splatają się z naszym losem to nasza podświadomość? To pragnienia, które rozrywają nas wewnętrznie. Choć nie wiedziałam co mnie czeka, miałam nadzieje, że Fortuna pozwoli mi żyć pełnią życia. I mimo to, że po części tak był zaplanowany mój los, czekało mnie mnóstwo niespodzianek. Niekoniecznie przyjemnych.
    - Disneyland? - Wysiadłam ze swojego auta i patrzę na Lily z niedowierzaniem. Ze wszystkich miejsc na świecie, w których mogłyśmy się znaleźć, o tym akurat nie pomyślałam.
    Słyszałam, że to najszczęśliwsze miejsce na ziemi – śmieje się Lily. - Byłaś tu już? - Kręcę głową. - To dobrze , w takim razie zostanę twoją przewodniczką. Nie uważasz, że nam się należy?
    Wzięłam ją pod rękę a ona poprowadziła nas przez bramę. W oczy rzucają mi się kolorowe maskotki, dzieci biegające w około, wymachujące balonami z podobieństwem bohaterów z bajek. Ich uśmiech na twarzy mówi sam za siebie. Najprawdopodobniej jest to ich najlepszy dzień w życiu.
    - Byłam tu już parę razy – zaczyna Lily, której słowa przywołały mnie do rzeczywistości.
    - Czekaj... Czy mi się wydaje , czy przeprowadziłaś się tutaj parę miesięcy temu?
    - Bo tak jest. Ale przecież to nie znaczy, że nie mogłam być w Disneylandzie – odpowiada, ciągnąc mnie w stronę Nawiedzonego Domu. Po Nawiedzonym Domu idziemy na przejażdżkę pirackim statkiem, a potem Lily pyta mnie
    - Twoje ulubione miejsce?
    - Hm, statek – waham się. - Chyba.

     Lily patrzy na mnie pytająco.
    - No dobra, i tu, i tu było fajnie – wzruszam ramionami – Ale w Piratach z Karaibów grał Johny Depp, więc statek od razu ma fory, prawda?
    - Tak, masz rację. Chociaż uważam, że Orlando jest przystojniejszy. - zaśmiała się dźwięcznie, a ja przyłączyłam się do niej.
    Przez ostatnie tygodnie naprawdę zżyłam się z Lily. Na początku znajomości nie mogłyśmy odnaleźć wspólnego języka, ale to tylko i wyłącznie moja wina. Nigdy nie byłam osobą zbytnio otwartą i gadatliwą. Zawsze przypuszczałam, że ludzie typu Lily nie mogą zainteresować się kimś takim jak ja. W okresie dość trudnym dla mnie, czyli zapoznaniem z nową szkołą, nowymi ludźmi , otoczeniem , ona była przy mnie. Często powtarzała Po prostu bądź sobą, a wszyscy cię pokochają. Zaraża swoją energią i duchem życia sprawiając, że szare i rutynowe dni nabierają kolorów.

    Powtórzyłyśmy jeszcze całą zabawę, a potem wracamy jeszcze do Nawiedzonego Domu. Kiedy docieramy do jednej z ostatnich części, a do wagonika wpadają duchy, prawie spodziewam się czegoś naprawdę strasznego. Ale zamiast tego pojawia się tylko jakiś duch z kreskówki, a ja przypominam sobie, że nie jestem już tą dziewięciolatką, której tętno natychmiastowo wzrastało, gdy tylko na jej drodze spotkała kiczowatego ducha wyciętego z kartonu, który wisiał nad drzwiami wejściowymi jej domu w Halloween.
    Retrospekcja
    Wesoła dziewięciolatka przeskakiwała z nogi na nogę nad strugami kałuży, które tego dnia obejmowały większą część ulicy.
    Mamo, tato idziemy? - krzyknęła radosnym głosem.
    - Jej rodzice z uśmiechem na twarzy wyszli z domu, który przyozdobiony był w dekoracje halloweenowe. Nad drzwiami wejściowymi pod wpływem delikatnych podmuchów wiatru powiewała kartonowa sylwetka ducha, która dla dziewczynki o imieniu Mia wydawała się bardzo realistyczna. Małżeństwo złapało córkę za ręce i udali się na poszukiwanie słodyczy , ogłaszając typowe Cukierek albo psikus.
    - Mamo, mamo zobacz! Mam już prawie cały kubełek! - krzyczała dziewczynka, która wybiegła z domu państwa Donavan.
    - Tak, jesteś w tym bardzo dobra – odrzekł jej tata, na co Alex wskoczyła mu na ramiona.
    Koniec retrospekcji
    Wracajmy już.


No dalej, szybciej – popędzałam autobus, który spóźnił się dobre dziesięć minut. Zniecierpliwiona przenosiłam ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Zaciągnęłam się głęboko powietrzem, aby rozluźnić gniew pałaszujący moje ciało, ale od razu tego pożałowałam. Do moich nozdrzy dostał się zapach dymu papierosowego, który drażnił jego wnętrze. Zasłoniłam ręką część twarzy, przeczekując rozejście się zapachu po pojeździe. Do uszu wsadziłam słuchawki i włączyłam moją playlistę, a na głowę założyłam kaptur. Głośna muzyka początkowo podrażniała moje bębenki, ale z biegiem czasu moje podejście do twórczości Sida Viciousa* przeszło od irytującego do neutralnego. Odetchnęłam z ulgą , kiedy ujrzałam budynek mojej szkoły dokładnie dwie minuty przed dzwonkiem. Opuściłam autobus i szybkim krokiem podążyłam w stronę klasy pana Silla , nauczyciela od angielskiego. Idę na swoje miejsce z tyłu klasy, omijając torbę, którą Katy Missy postawiła na środku przejścia , tuż na mojej drodze, i zignorowałam jej zwyczajowe obelgi Ofiara, które mamrocze pod nosem. Usiadłam , wyjęłam z plecaka podręcznik, zeszyt i długopis , i ponownie wkładam słuchawki w swoje miejsce. Położyłam torbę na wolnym miejscu obok i czekam na pana Silla. Nauczyciel od angielskiego zawsze się spóźnia, może dlatego, że ma problemy z alkoholem i tuż po zajęciach, za budynkiem sklepiku szkolnego popija z srebrnej piersiówki, a robi to dlatego jego żona ciągle na niego wrzeszczy, syn go nienawidzi, a on sam ma dość swojego życia. Zamykam oczy i czekam, pałaszując palcami w kieszeniach, w których znajduje się opakowanie gum do żucia i bilet dzisiejszego przejazdu autobusem.
Chwilę przed tym, zanim do klasy wchodzi pan Sill, zdejmuję kaptur, wyłączam muzykę i zaczynam udawać, że przeglądam podręcznik. Nie podnoszę wzroku, kiedy nauczyciel oznajmia:
Moi drodzy, to jest Harry Styles. Właśnie przeniósł się tutaj z Holmes Chapel. Harry, proszę zajmij miejsce z tyłu , obok Mii. Dopóki nie zakupisz podręcznika będziesz korzystał z jej egzemplarza.
Harry jest boski. Wiem to, choć nawet nie podnoszę wzroku, bo kto by nie znał międzynarodowej gwiazdy muzyki. Ludzie zaczynają szeptać między sobą, lecz efekt zatajenia ich zdania o nowo przybyłym uczniu nie przynosi rezultatu. Ludzie są bezwstydni i nie liczą się z prywatnością innych, takie jest moje zdanie. Kiedy przechodzi tuż obok mnie, udaję, że zagłębiłam się w treść lektury.
- Cześć. - Harry siada na krześle obok, przesuwając przy okazji mój plecak, który z prawie głuchym odgłosem kładzie przy naszej ławce. Kiwam głową, nadal nie ośmielając się podnieść wzorku wyżej niż do jego zadbanych butów. Pan Sill prosi, abyśmy otworzyli podręcznik na stronie 93, co sprawia, że Harry przybliża się do mnie, tak, że poczułam jego zimny oddech na szyi i pyta:
- Mogę zerknąć?

Milczę, z obawy przed jego bliskością. Zdobywam się na przesunięcie książki na środek ławki. Ale wtedy on zmniejsza przestrzeń między nami, przysuwając krzesło bliżej mojego, a ja umykam na krawędź siedzenia i zasłaniam twarz ciemnobrązowymi puklami włosów. Na co on śmieje się cicho.
Śmieje

* angielski muzyk, najbardziej znany w latach 1977-1978 jako basista punk rockowego zespołu Sex Pistols


Postaram się dodawać rozdziały jak najczęściej, ale naprawdę mam dużo na głowie. Pierwsza liceum daje popalić. Mam nadzieje, że się podoba :) Pozdrawiam Wasza MK

wtorek, 19 listopada 2013

Trzeci " Wzloty i upadki "

Każdy czasem zatrzymuje swoje życie i zadaje sobie pytanie „ Czy jestem szczęśliwy ?”. Wszelkie cząsteczki i atomy , z których zbudowany jest świat stają w miejscu. Rozglądamy się dookoła szukając odpowiedzi , panikujemy kiedy zdajemy sobie sprawę , że nikt nie pomoże nam udzielić odpowiedzi. Zostajemy w tym zupełnie sami, bo w końcu to nasze życie , nasze problemy , wzloty i upadki. Mamy złudne nadzieje,że ktoś zainteresuje się nami , wspomoże w trudnych chwilach. Lecz ludzie próbują odseparować nas od siebie. Nie interesuje ich to co złe w naszym życiu. Myślimy, że możemy się do nich zwrócić,lecz oni stają na pograniczu słów „ mogę” a „powinienem” , tworząc ogromną i przestrzenną pustkę. Czy borykając się z własnymi problemami nie stajemy się silniejsi ?Czy to nie powoduje, że rośniemy w siłę , niekoniecznie w siłę fizyczną , ale psychiczną. Uczymy się polegać na sobie , bo jeśli ktoś nie ma wyboru zawsze da sobie radę.

Błękitne niebo przedzierało się przez ciemne chmury. Mgła obejmowała swoim zasięgiem okoliczne łąki i lasy a trawa igrała z poranną rosą. Ciszę przerwał ryk jelenia , który poległ w bitwie z przeznaczeniem. Jego ciało upadło bezwiednie na mokre źdźbła trawy. Krwawił. Ostatkami sił podniósł głowę spojrzał na wschodzące słońce , zaryczał i poddał się ciemności. Strach uleciał w zapomnienie, spokój ogarnął jego serce , które z sekundą na sekundę wyciszało się. Zapanowała bezkresna i bezwiedna , błoga cisza.

Następny dzień nie był jednym z moich najlepszych. Budzik przerwał ciszę punkt siódma rano. Uderzyłam w niego ciężką ręką , tak aby się wyłączył. Wyciągając nogi i ręce , rozciągnęłam się głośno wdychając powietrze. Syknęłam , czując ból w łydce, który najczęściej objawia się tuż po przebudzeniu. Cholera ! Przymknęłam powieki i zacisnęłam usta w zamiarze przeczekania skurczu. Poruszyłam lekko palcami od nogi , ale na moje nieszczęście ból nie zmniejszył się , ale wręcz przeciwnie. Wyciągnęłam nogę na tyle, na ile pozwalał mi mój zakres ruchu. W tej pozycji pozostałam przez następne dwie minuty, do czasu kiedy poczułam rozluźnienie w kończynie. Podparłam się na łokciach i powolnymi ruchami usiadłam na łóżku, spuszczając bezwiednie nogi , które dotnęły zimnej posadzki. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Oplotłam rękoma klatkę piersiową w geście ochronienia się przez podmuchami zimna. Spojrzałam na okno, które było powodem nieprzyjemnego chłodu w pomieszczeniu. Wstałam z łóżka i zamknęłam je. Zegarek wskazywał 7:10. Z pośpiechem weszłam do łazienki. Opłukałam twarz i umyłam zęby. Włosy, które były w nieładzie, rozczesałam dokładnie grzebieniem i związałam w warkocza. Wciągnęłam na siebie jeansy i beżowy sweter , po czym chwytając w pośpiechu plecak , zbiegałam na parter. Nie miałam czasu na śniadanie, dlatego nie wchodząc do kuchni , krzyknęłam do mamy, że przyjdę do Ice Castle , tuż po skończeniu zajęć. Przekraczając próg domu poczułam zimny podmuch wiatru. Owinęłam wokół szyi szalik a na głowę założyłam czapkę.
Droga do szkoły zajęła mi parę minut. Na parkingu znajdowało się już sporo samochodów. Uczniowie stali przy nich i rozmawiali, rozkoszując się ostatnimi chwilami wolności. Przechodząc obok sali nr 14 w oddali ujrzałam chłopaka o nietypowym zachowaniu. Siedział na jednym z krzeseł znajdujących się przy oknie a twarz zasłaniał kaptur, który spoczywał na jego głowie. Z jego ust wydobywały się dźwięki. Wytężyłam słuch i zorientowałam się, że chłopak śpiewa jedną z piosenek popularnego zespołu Kings Of Leon. Zastygłam w bezruchu przysłuchując się melodyjnemu głosowi. Lecz nie trwało to długo. Kilka sekund później rozbrzmiał dzwonek, wzywający uczniów na zajęcia. Ja natomiast udałam się sekretariatu , w którym miałam odebrać mój plan lekcji oraz podpisać dokumenty, które najprawdopodobniej był formalnością. Zapukałam w drzwi z nr 12 , a gdy usłyszałam ciche proszę weszłam do środka. Powitałam się uprzejmie z sekretarką. Wyglądała na kobietę po pięćdziesiątce. Włosy , już nieco posiwiałe, krótko obcięte. Na twarzy można było zauważyć zmarszczki, które sprawiały, że jej twarz wydawała się bardziej przyjacielska.
- Witaj. Ty na pewno jesteś Mia Collins. - zaczęła rozmowę kobieta siedząca za lekko zabałaganionym biurkiem.
- Tak. Skąd pani wie? - spytałam się, będąc lekko zdziwiona.
- Jesteś bardzo podobna do mamy. - odpowiedziała zerkając w moje oczy.
- Odpowiedź naprawdę mnie zaskoczyła. Nigdy nie porównywałam się z Marie.
- Tutaj masz plan a tu mapkę szkoły. 
- Dziękuję . - rzekłam z uśmiechem. Jeszcze przez kilka minut przebywałam w sekretariacie. Ściany były blade a na nich porozwieszane portrety byłych dyrektorów szkoły. Zabrałam potrzebne rzeczy i opuściłam pomieszczenie. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu sali, w której właśnie trwała lekcja angielskiego. Obok wejścia do szkoły , na ławce , zobaczyłam dziewczynę. Miała brązowe, długie włosy i wpatrzona była w swój telefon. Podeszłam do niej w zamiarze dopytania się o poszukiwaną przeze mnie klasę.
- Przepraszam, nie chcę przeszkadzać, ale czy mogłabyś powiedzieć mi gdzie znajduje się sala pana Silla? - powiedziałam najbardziej uprzejmym głosem , na jaki było mnie stać. Dziewczyna oderwała się od swojego zajęcia i spojrzała na mnie. Była naprawdę bardzo ładna. Wydęte wargi , zgrabny nos i idealnie wyprofilowana twarz. Mogłabym nawet stwierdzić, że najprawdopodobniej przedmiotem westchnień większość chłopców tej szkoły(i nie tylko tej). Ukazała hollywoodzki uśmiech i podrapała się bo głowie w geście zastanowienia.
- Hmm. Drugie piętro , ostatnie drzwi po prawo.
- Dziękuję bardzo. - rzekłam i miałam zamiar odejść, kiedy dziewczyna odezwała się:
- Jestem Liliana. A Ty to Mia?
- Tak. Czy ja coś przegapiłam, że każdy wie jak się nazywam?
 - Ludzie tutaj żyją Twoim przyjazdem. Jesteśmy na samym krańcu Londynu, nikt za często nas nie odwiedza. Przyzwyczaj się. - uśmiechnęła się szeroko.
 -  Postaram się. Muszę już iść, angielski czeka. - powiedziałam.
- Tak, miło było Cię poznać, Mia.
- Mnie ciebie również. - pomachałam jej na pożegnanie i skierowałam się do wskazanej mi przez Lily klasy. 


Przepraszam , że taki krótki :(

wtorek, 30 lipca 2013

Drugi " Zielone oczy "



Pamiętaj , że aby przetrwać trzeba wierzyć !
Pamiętaj , że aby zdobyć należy działać !
Pamiętaj , że należy walczyć o rzeczy niezbędne !
Pamiętaj , że miłość stoi na wysokości wiary i nadziei !
Pamiętaj …

Pierwszy dzień w nowym miejscu nie został zaliczony do tych najlepszych. Już wczesnym rankiem , wyglądając przez okno pokryte lekkimi smugami wiedziałam , że muszę zasięgnąć po ubrania , których nie używałam w słonecznym Madrycie. Wychyliłam się bardziej , aby zerknąć na termometr zawieszony tuż za oknem mojego pokoju. Od starości już lekko zardzewiały wskazywał czternaście stopni na słońcu. Gdyby chociaż takie istniało. Z zawodem na twarzy cofnęłam się od okna i udałam się do szafy , aby zasięgnąć z niego siwy sweter i jeansy. Włosy zebrałam w niechlujny kok i zeszłam na dół. Przy stole w kuchni siedziała moja mama , która pogrążona zawartością dzisiejszej gazety , popijała mocno kofeinową kawę. Nigdy nie mogłam przekonać się do takiego rodzaju trunków. Potrząsnęłam delikatnie głową , aby myśli powróciły do świata rzeczywistego i żwawym krokiem weszłam do kuchni. Gdy przekroczyłam jej próg , Marie oderwała się od lektury i uśmiechnęła się uprzejmie.

- Cześć , Mia. Jak się spało?
- Dobrze , dziękuję.
Mój wzrok trafił na kanapki leżące na dużym talerzu na stole.
- Będziesz to kończyła? - zapytałam.
- Nie , nie. To dla Ciebie. - odpowiedziała , uchylając głowę znad gazety – Jestem typowym rannym ptaszkiem , więc pomyślałam , że przygotuję Ci śniadanie.
 - Dziękuję , ale mogłam zrobić to sama.
Nigdy nie byłam dziewczyną, która pochłaniała ogromne ilości jedzenia. Miałam słabą przemianę materii, więc nie mogłam siebie zmieścić więcej niż 3 kanapki. Podziękowałam za śniadanie , wstawiłam talerz do zlewu z zamiarem późniejszego go umycia i powolnym krokiem udałam się do pokoju gościnnego , w którym znajdowały się jeszcze moje niektóre walizki. Na lekko ugiętych kolanach przeniosłam je na piętro i postawiłam tuż obok zapełnionej już szafy.
Marie pracuje w tutejszym barze pod nazwą Ice Castle. Jest to typowa kafejka dla młodzieży. Przychodzą tam po szkole lub wieczorami , aby porozmawiać i cieszyć się dobrym towarzystwem. Gdy przyjeżdżałam tutaj na parę tygodni , często pomagałam mamie w prowadzeniu kafejki, co nie było łatwym zadaniem. Mnóstwo natrętnych nastolatków , niezdecydowane zamówienia i straszny hałas. Lgnęłam do miejsc cichych gdzie mogłam znaleźć swój własny kącik i pomyśleć , w zaciszu i spokoju. Sądziłam, że zbytnio się tam nie zmieniło. W jak wielkim byłam błędzie...
Z braku bardziej interesujących zajęć udałam się wraz z Marie do Ice Castle. Gdy przekroczyłam próg budynku , przystanęłam. Moje oczy nieco się powiększyły ze zdziwienia. Miejsce gier maszynowych zajęły stoły bilardowe , a niewygodne drewniane krzesła zamieniły się w duże sofy z sporą ilością poduch. Światło nie raziło już w oczy , wręcz przeciwnie w pomieszczeniu panował przyjemny półmrok. Mama oznajmiła , że musi mnie opuścić , bo za parę minut rozpoczyna swoją zmianę. Kiwnęłam głową na znak , że zrozumiałam. Wolnym krokiem udałam się w najbardziej odległy zakątek kafejki. Dużych rozmiarów szyba zastępująca okno ukazywała widok na całe miasto. Tuż przy niej znajdowała się czerwona sofa , która idealnie komponowała się z wystrojem pomieszczenia. Na małym kawowym stoliczku leżały stare książki ze zniszczonymi okładkami. Usiadłam na sofie i rozkoszując się błogą ciszą , przymknęłam oczy.

Puk, puk, puk .
Puk...
Puk...
Koniec.

Podniosłam się gwałtownie i spojrzałam na osobę , która przeszkadzała mi w moim odpoczynku. Wysoki i dość dobrze zbudowany chłopak , który siedział parę stolików dalej, wpatrzony w panoramę Londynu wystukiwał o drewniany blat znaną melodię Johna Mayera – Free Fallin'. Ubrany był w czarne jeansy i siwą bluzę , której kaptur miał zaciągnięty na głowę. Poruszyłam się niespokojnie na sofie co najwyraźniej nie uszło uwadze nieznajomemu chłopakowi. Jego głowa natychmiast odwróciła się w moją stronę i zobaczyłam wtedy tylko jego oczy.
Zielone oczy.

31 sierpień to nie jest jeden z lepszych dni. Sam fakt , że jest on ostatnim dniem tego miesiąca , jakże i wakacji nie jest zbytnio pocieszający dla młodzieży i dzieci. Pogoda nie ulegała zmianie. Deszcz spadał dużymi kroplami z nieba . Siedziałam na tarasie na hamaku , który zamontowała mi Marie. Przez moje ręce przewijała się książka autorstwa Josepha Badiera „ Dzieje Tristana i Izoldy”. Przymknęłam ją , trzymając palec na stronie , na której się zatrzymałam. Spojrzałam w dal , na zachodzące słońce. Wielkie „pomarańczowe koło” chowało się tuż za horyzontem , aby już za kilkanaście godzin ponownie nas powitać. Zerwał się lekki wiatr , który igrając z listkami drzew poruszył je mocno , tak , że niektóre opadły na ziemię. Wróciłam do pokoju i odłożyłam książkę na półkę . Zgasiłam nocną lampkę , która oświetlała część pokoju i położyłam się do łóżka. Po niespełna kilku minutach zasnęłam , czekając na lepsze jutro.


Drugi rozdział za nami ! Następny dodam jutro : ) MK . 



Obserwatorzy