poniedziałek, 2 grudnia 2013

Szósty " Louis "

KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA


 Zatrzasnęłam za sobą drzwi autobusu i popędziłam w stronę Ice Castle. Moim oczom rzuciły się duże szklane wejściowe drzwi. Zrobiłam jeszcze dwa duże kroki i wyciągnęłam ręce, aby naprzeć na nie całym ciężarem ciała. Wkładając większą dawkę siły w otwarcie drzwi, które jak na złość nie chciały się puścić, przez przeźroczyste skrzydła wejścia  zauważyłam  sylwetkę chłopaka, który prawdopodobnie miał ten sam kłopot. Przez chwilowe oderwanie się od rzeczywistości mój ucisk na drzwi zmalał, a wtedy nieznajomy po drugiej stronie popchnął je mocno, uderzając nimi w mój piszczel. Jęknęłam z bólu i odruchowo złapałam się za bolące miejsce. Podwinęłam nogawkę spodni, aby bliżej przyjrzeć się uszkodzeniu i ocenić  jego stopień zaawansowania. ' Zostanie niezły siniak'  - powiedziałam w myślach. Dotknęłam miejsca, w które zostałam uderzona i syknęłam. Czerwone krwinki wydostały się na zewnątrz, przerywając sieć naczyń włosowatych. 
- Przepraszam. Um...nie zauważyłem Cię. - usłyszałam miękki głos tuż nad swoją głową. Chłopak wyglądał na kilka lat starszego ode mnie. Brązowe włosy miał zaczesane do tyłu, a na twarzy znajdował się kilkudniowy zarost. Nieznajomy zaczął przetrząsać swoje kieszenie kurtki, po czym wyjął z niej małe opakowanie. - Proszę. - podał mi kilka chusteczek higienicznych. Bez zastanowienia sięgnęłam po nie i podziękowałam. Przyłożyłam jedną do rany, na co chłopak odzywa się: 
- Nie wygląda za dobrze. - wywróciłam oczami i ponownie syknęłam z bólu. - Powinienem...pomogę ci. 
Brunet chwycił mnie pod ramię i pomógł wejść do kawiarni. Zaprowadził do jednego z stolików przy oknie i usadowił na pufie. 
- Louis! - usłyszałam głos mojej matki, która stałam kilka metrów od nas za barem. - Co się stało? 
W kilka sekund była tuż obok nas, uklęknęła przy mnie i oceniła stopień rany. 
- To nic takiego. - jakby nie słysząc moich słów pobiegła w stronę pomieszczenia dla personelu.
Po kilku minutach niezręcznej ciszy, zjawiła się Marie. W ręce trzymała kilka gazików, bandaż i wodę utlenioną. Ułożyła moją nogę w odpowiedniej pozie i polała miejsce zranienia bezbarwną cieczą. Syyyy... Płyn natychmiastowo przekształcił się w białą pianę, oczyszczającą moją ranę. 
- Louis możemy już iść. - przez moje ciało przeszedł dreszcz, wywołując gęsią skórkę. - Oh. Cześć.
Podniosłam lekko głowę, żeby spojrzeć w jego niesamowicie pełne i intensywne , zielone oczy. Uśmiechnęłam się delikatnie i odpowiedziałam tym samym. 
- Nic ci nie jest? - kolejny dreszcz. 
'Gdzieś w teraźniejszości żyła sobie pewna niewyobrażalnie głupia dziewczyna o imieniu Mia. Pewnego dnia spotkała niesamowicie pięknego chłopaka, na którego punkcie oszalała. Gdy tylko odzywał się swoim głębokim , zachrypniętym głosem dziewczyna przeżywała wewnętrzne katusze podniecenia. ' 
Nie miałam odwagi ani siły podnieść kolejny raz głowę i spojrzeć na jego twarz. 
- Nie, nie. Dzięki za troskę. - czy ja naprawdę to powiedziałam? ' Dzięki za troskę ' ? Yhh...
- W takim razie, dobrze. Idziemy Lou? - odezwał się Harry, a moje serce opętała pustka. Uczucie lekkości wyparowało i poczułam, że moje ciało staje się ciężkie. Miałam ochotę odezwać się, żeby został. Żebym mogła na niego patrzeć, choć on sam nie zdaje sobie z tego sprawy. Żebym poczuła to uczucie w sercu, które czuję tylko w jego obecności. Żebym ponownie i ponownie słyszała jego głos, który wprawia mnie w ukojenie. 
- Tak. Na razie...um. - zawahał się chłopak. 
- Mia - dokończyłam za niego. Ostatni raz spojrzałam w kierunku wychodzących chłopaków, aby zaraz potem zniknęli za rogiem budynku. 
Czy wierzycie w miłość od pierwszego wejrzenia? Nie , ja też nie. 
Tylko jak nazwać to co robi ze mną Harry Styles? 


W moim śnie było bardzo ciemno, a jedynym źródłem bladego świata wydawała się iskrząca rosa spoczywająca na trawie o kolorze intensywnej zieleni. Był tam Harry. Nie widziałam jego twarzy, tylko plecy. Odchodził, pozostawiając mnie samą w ciemnościach. Choć biegłam ile sił w nogach, nie mogła go dogonić; choć głośno krzyczałam, ani razu się nie obrócił. Obudziłam się w środku nocy zalana potem i długo, przynajmniej tak mi się wydawało, nie mogłam zasnąć. Odtąd śnił mi się każdej nocy, ale zawsze gdzieś z boku, niedostępny. Wymęczona moimi codziennymi snami, po raz drugi podczas pobytu w Londynie obudziły mnie promyki słońca. Podeszłam w podskokach do okna, nie mogąc nadziwić się nagłą zmianą pogody. Nieliczne chmurki unoszące się na niebie na pewno nie nosiły ze sobą deszczu. Otworzyłam okno - o dziwo, mając już tyle lat nawet nie zaskrzypiały -  i zaciągnęłam się świeżym powietrzem. Było niemal ciepło. Na tę wiadomości krew zaczęła raźniej płynąć w moich żyłach. 
Gdy zeszłam na dół, Marie kończyła śniadanie.  
- Ładna dzisiaj pogoda - stwierdziła, kiedy zajęłam miejsce obok niej.
- O tak - odpowiedziałam z uśmiechem. 
Odwzajemniła go. W kącikach jej oczu można było dostrzec delikatne zmarszczki. Patrzę na jej grube, brązowe włosy , które po niej odziedziczyłam. Mimo, iż nie jest już w podobnym wieku co ja, gdy się uśmiecha wydaje się bardzo atrakcyjna. Nie dziwię się , co takiego zauważył w niej mój tata. 
Jadłam, obserwując jak promienie słońca igrają z barankami na niebie. Cieszyłam się z faktu, że sama zmiana pogody ma na mnie tak duży wpływ. Zauważyłam, że Marie kieruje się w stronę wyjścia, a zaraz potem krzyczy z przedsionka, że wychodzi. Wiedziałam, że dzisiejsza pogoda, to tylko jeden z wybryków Matki Natury, a jutrzejsza nie będzie w żadnym stopniu podobna do dzisiejszej. Zawahałam się, kiedy miałam zamiar sięgnąć po kurtkę, lecz wychodząc złapałam za nią i przewiesiłam na ręce. 
Na parkingu ziało pustakami - byłam tak zaabsorbowana dzisiejszym klimatem, że nie zauważyłam, która tak naprawdę jest godzina i, że najprawdopodobniej pojawię się w szkole kilkanaście minut wcześniej. Zaparkowałam samochód w najdalszej części parkingu i skierowałam się w stronę drewnianych stolików umiejscowionych przed wejściem do stołówki. Usiadłam na nich i poczułam chłód. Dotknęłam ręką ławki, upewniając się czy ławka jest mokra. Fuknęłam nieszczęśliwa, ale postanowiłam, że nic nie zepsuje mi dzisiejszego znakomitego humoru. Jako, iż nie byłam osobą zbyt towarzyską i gadatliwą, wyjęłam książki i zaczęłam odrabiać lekcje z trygonometrii. Czytając podręcznik, zdałam sobie sprawę, że nie skupiłam myśli, ponieważ zdania, które prześledziłam, ani na chwilę nie pozostały mi w głowie. Rozejrzałam się wokół siebie i wzrok zahaczyłam o skupisko drzew, między którymi znajdowała się polanka, ogrzewana i rozpieszczana przed promienie słońca. Oderwałam się od rozmyślania i spojrzałam na mój zeszyt. Dostrzegłam tak tylko parę naszkicowanych zielonych oczu. 
- Mia! - odruchowo spojrzałam w stronę osoby, która do mnie krzyczała. To była Lily. 
Nawet się nie zorientowałam, kiedy na parkingu pojawiło się więcej osób. Byli ubrani w koszulki na krótki rękaw, a co u niektórych dostrzegałam szorty. ' A ja zastanawiałam się nad kurtką ' . 
- Cześć. Myślałam, że dzisiaj pojedziemy razem. - powiedziała, kiedy nachyliła się, aby mnie przytulić. 
- Przepraszam. Nie miałam dzisiaj do tego głowy. - wytłumaczyłam się, na co ona tylko kiwnęła głową. 
- Co robiłaś wczoraj wieczorem? - spytała.
- Pisałam referat na angielski, trzeba go oddać do wtorku. - odpowiedziałam z uśmiechem. 
- Co jeszcze mnóstwo czasu, napiszę go w weekend. - machnęła ręką przed siebie chichocząc.
Odwróciła się bokiem do mnie, tak aby mogła zobaczyć co dzieje się wokół nas. Ludzie śpieszyli się na pierwsze zajęcia dzisiejszego dnia, niektórzy kładli się na zieloną, nieco jeszcze wilgotną trawę i śmiali głośno. Ale w tej chwili widziałam tylko jego. 

Zapraszam do następnego ! :) MK.

1 komentarz:

  1. Yay jakie ciekawe *~* liczę na wiele konfrontacji z Harry'm (:
    Zapraszam na fanfiction o chłopcach na > troublemakerimagine.blogspot.com
    x

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy