piątek, 16 maja 2014

Chapter two * If Only


    KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA


    MIŁEGO CZYTANIA!

    Troska mojej mamy czasami przerastała wszystko. Podążała po mieszkaniu z kąta w kąt wyszukując nowe rzeczy, które na pewno przydałyby mi się na uniwersytecie. Przewracałam oczami na jej kolejne pomysły, a ona grymasiła, gdy stanowczo odmawiałam ich zabrania.
    Musisz to wziąć! - kłóciła się ze mną taszcząc za sobą komplet pościeli. Jeśli zgodziłabym się na jej namowy mój pokój w akademiku wyglądałby jak garaż czy podobna graciarnia. Kiwnęłam głową, nie przystając na prośbę.
    - Mamo, tam wszystko będzie. Dlaczego mam zabierać rzeczy, które wcale mi się nie przydadzą? - zapytałam już lekko podirytowana. Rodzicielka zawstydziła się i podrapała ręką kark.
    - Ja...nie wiem. Po prostu się martwię, chcę, żebyś czuła się tam dobrze.
    Wstałam z kanapy w salonie i skierowałam się w stronę mamy. Kobieta stała tyłem do mnie, przeszukując dużą, drewnianą szafę. Złapałam za jej ramię i odwróciłam ją tak, że stanęłyśmy twarzą w twarz.
    - Mamo, mam dziewiętnaście lat, idę na college. Muszę nauczyć radzić sobie sama. - przyciągnęłam ją do siebie i przytuliłam. Objęła mnie mocno, tak jakby nie chciała, żebym jej uciekła.
    -Już czas.


    Droga do Cambridge, oddalonego o 50 mil od Londynu, okropnie się dłużyła. W moich uszach znajdowały się słuchawki, z których wydobywała się delikatna melodia I See Fire Ed'a Sheeran'a. Gęsia skórka wzmogła się, gdy drzwi autobusu otworzyły się wpuszczając do rozgrzanego autobusu zimne podmuchy wiatru. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że ludzie, którzy jeszcze przed chwilą zajmowali swoje miejsce, teraz kierowali się w stronę wyjścia. Wyjrzałam przez lekko już zabrudzone okno. Moim oczom ukazał się potężny gmach budynku uniwersytetu. Wstałam z miejsca i wyszłam z autobusu, żegnając się uprzejmie z kierowcą. Opatuliłam się apaszką i skierowałam się w stronę budynku akademika. Torba, którą za sobą ciągnęłam, teraz wydawała się o wiele cięższa. Przystanęłam przed wysokimi schodami zastanawiając się jednocześnie w jaki sposób zaniosę ją do środka. Moje próby uniesienia torby na nic się nie zdały, a przyprawiły mnie o ból nadgarstka.
    - Może ci pomóc?
    Odwróciłam się gwałtownie słysząc zachrypnięty głos. O barierkę opierał się chłopak o brązowych włosach, ubrany w czarną bluzkę i takiego samego koloru spodnie. Był szczupły, ale nie chudy, wyróżniała go dobrze zbudowana postura. Jego ręce spoczywały w tylnich kieszeniach spodni, a na twarzy widniał delikatny uśmiech. Chłopak oderwał wzrok od mojej sylwetki i skierował go na przedmiot znajdujący się obok mnie. Postąpiłam podobnie jak chłopak i spojrzałam na moją rozepchaną walizkę.
    - Jeśli byłbyś taki miły. - rzekłam ciepłym głosem uśmiechając się uprzejmie. Chłopak oderwał się od barierki i podążył w moja stronę. Wyciągnął dłoń chwytając rączkę torby i podniósł ją, nie mając z tym żadnych kłopotów.
    - Pierwszy rok? - zapytał nieznajomy, kiedy przekroczyliśmy próg akademika. Spojrzałam na jego twarz. Spoglądał na mnie, przybierając poważną minę. Kiwnęłam głową.
    - Tak. - nie dłużej jak kilkanaście sekund później staliśmy przed drzwiami pokoju numer 23 . Chłopak przekazał mi walizkę i uśmiechnął się uprzejmie. Podziękowałam mu i chwyciłam klamkę drzwi, aby je otworzyć. Zanim skryłam się w cieniu pokoju usłyszałam głos:
    - Witamy w Cambridge.

    Ściany pokoju miały kolor ciemnego beżu. Po przeciwnych jego stronach znajdowały się dwa łóżka. Spojrzałam na te, które znajdowało się tuż pod dużym oknem, przez które można było zauważyć zapierający dech w piersiach widok na rzekę Cam. Swoje ubrania przełożyłam do średniej wielkości komody, a rzeczy, które nie znalazły swojego miejsca w nowym pokoju zamknęłam w walizce i schowałam ją pod łóżko. Opadłam bezwiednie na świeżą i miękką pościel i wtuliłam twarz w poduszkę, która wydawała się teraz idealnym towarzyszem. Z błogostanu wyrwał mnie głos dochodzący z radiowęzła, który zamocowany był w jednym z kątów na suficie.
    - Uwaga, uwaga, uwaga. Kolacja została przeniesiona na godzinę 20. Przepraszamy za komplikacje.
    Momentalnie mój wzrok podążył na zegarek spoczywający na szafce obok łóżka. Wskazywał godzinę parę minut po dziewiętnastej. Odetchnęłam z ulgą, że mam czas, aby chwilę odpocząć i odświeżyć się. Chwyciłam na kosmetyczkę leżącą na komodzie i wyszłam z pokoju z zamiarem poszukiwania łazienek. Chodząc po akademiku minęłam drzwi kuchni i stołówki, ale moim oczom nie ukazały się drzwi, których w tej chwili potrzebowałam.
    - Musisz się cofnąć. Pomieszczenie po prawej stronie. - mój wzrok spoczął na drobnej posturze dziewczynie. Włosy jej były w kolorze ciemnego blondu, które związane miała w niedbały kłos. Uśmiechnęła się serdecznie i zbliżyła się do mnie.
    - Jestem Gemma. - wyciągnęła dłoń w moim kierunku, a ja delikatnie ją uścisnęłam. Zdałam sobie sprawę, że nie przedstawiłam się, więc rzekłam:
    - Nelia – mój cichy głos odbił się echem. Spojrzała na mnie zaskoczona, a ja uniosłam brwi nie wiedząc o co chodzi.
    - Twoje imię, jest...niespotykane. - wyjaśniła lekko się jąkając. Zawstydzona odwróciła wzrok i zaczęła bawić się końcówkami swoich włosów. Nie wiedząc co odpowiedzieć, uśmiechnęłam się tylko.
    - Przepraszam, ale muszę już iść. - powiedziałam i wskazałam gestem dłoni na drzwi łazienki. Ona pokiwała głową i rzekła ciepło:
    - Do zobaczenia później!
    Po kilku minut znalazłam się już w pokoju. Położyłam się na łóżku zamknęłam oczy, aby choć na chwilę pozwolić im odpocząć. Godzina dwudziesta minęła, a ja nadal nie ruszyłam się z miejsca, czując jakby moje ciało ważyło ponad sto kilogramów, a powieki stały się niczym stalowe kurtyny.

Pojawił się kolejny rozdział :) Chciałam, aby były one dodawane tego samego dnia co na Wattpadzie, więc musiałam nadrobić! IF ONLY

czwartek, 15 maja 2014

Chapter one * If Only


KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA


Moi drodzy oto mój nowy pomysł na opowiadanie, 
piszę go również na Wattpadzie, więc zapraszam również i tam! :)

Zapraszam do czytania!




Wokół słychać było tylko ciszę. Wszechogarniający spokój wydawał się jedyną rzeczą, której pragnęłam. Podniosłam kącik ust ku górze rozkoszując się chwilą błogiego odprężenia. Wpatrując się w rozciągający się widok Londynu nocą, podążyłam w stronę starej, zniszczonej ławki znajdującej się tuż obok potężnej wierzby, której gałęzie nachylały się delikatnie ku niej. Usadowiłam się na niej wygodnie, opierając głowę o pień drzewa. Przymknęłam oczy, zapominając jednocześnie o otaczającej mnie rzeczywistości. Świat, do którego wkraczałam,w całej swojej fakturze różni się od tego, który znałam dotychczas. Paraliżujące uczucie objęło moje ciało, wywołując gęsią skórkę na moim ciele. Nigdy nie byłam pewna co chcę robić w życiu. Wydawało mi się, że zawsze pozostanę dzieckiem, ciesząc się każdym dniem i żyjąc w błogiej radości. Lecz lata płynęły coraz szybciej i zanim się zorientowałam nastał czas, w którym powinnam wybrać. W klasie maturalnej na jednej z lekcji języka angielskiego dostaliśmy polecenie od nauczyciela, aby napisać pracę na temat tego kim chcemy być. Zadanie początkowo wydawało się banalne, lecz kiedy usiadłam do niego, poważnie się zastanawiając, nie wiedziałam jaka jest odpowiedź. Chciałabym być kimś, kto potrafi kochać. Chciałabym być kimś, kto jest w stanie przyznać się do błędu. Chciałabym być kimś, kto zdobywa się na przeprosiny. Chciałbym szanować i tolerować ludzi ze względu na ich odmienność. Pragnę pozostać tą samą Nel jaką byłam kilka lat temu, tym samym dzieckiem, który potrafił cieszyć się z błahych spraw. Jedno pytanie wciąż mnie nurtuje, czy są to poprawne odpowiedzi?

Chwyciłam za parasol, który spoczywał w górnej szafce w korytarzu. Miałam wielką nadzieję, że nie będzie mi on dzisiaj potrzebny, ale tuż po lunchu jasne promienie słoneczne zostały przykryte ciemnymi deszczowymi chmurami. Naciągnęłam na nogi siwe kalosze, a siebie okryłam już wyblakłą, różową deszczówką. Posłałam nieme pożegnanie w stronę mojej rodzicielki, która krzątała się w kuchni, przygotowując potrawy już od samego rana. Ona uśmiechnęła się do mnie i wróciła do poprzedniego zajęcia. W momencie, gdy wychyliłam się za wejściowe drzwi, moje ciało przeszły dreszcze. Stałam chwilę w bezruchu przyzwyczajając się do temperatury, ale zaraz potem ruszyłam żwawym krokiem w stronę centrum miasta. Ludzie przyzwyczajeni już do tutejszej pogody, zdawali się całkowicie nie przejmować się dzisiejszą aurą. Gdzieniegdzie można było wychwycić turystów, których zachowanie było odmienne od mieszkańców tego miasta. Opatuleni od stóp do głów w ciepłe ubrania podążali po ulicach trzymając mapę w rękach. Zatrzymywali się co jakiś czas, widząc budynek, który ich zdaniem był godny poświęcenia chwili uwagi.

- Przepraszam, czy byłaby pani taka miła i zrobiła nam zdjęcie?

Tuż obok mnie zmaterializowała się para staruszków odziana w deszczówki. Kobieta patrzyła na mnie z miłym wyrazem twarzy i uśmiechała się uprzejmie. Mężczyzna znajdujący się u jej boku trzymał w ręku aparat, który skierował w moją stronę. Odwzajemniłam uśmiech i pokiwałam ochoczo głową na znak zgody. Para ustawiła się, przyodziewając swoje twarze w uśmiechy. Nacisnęłam parę razy na przycisk, którym wykonywało się fotografie, więc w aparacie powinno znajdować się kilka kopii. Kobieta odebrała ode mnie aparat, podziękowała uprzejmie i wraz ze swoim towarzyszem podążyli w stronę jednej z największej atrakcji Londynu, czyli Big Ben'a. Spojrzałam na zegarek, który oplatał mój nadgarstek i zmartwiłam się. Musiałam się pośpieszyć, jeśli chciałam zdążyć na czas. Opady, które na początku przybrały kształt mżawki, teraz wzmocniły się i padał ulewny deszcz. Mój krok zmienił się na trucht i po kilku minutach przekroczyłam próg kawiarni Soul. Moje nozdrza uderzył mocny zapach świeżo palonej kawy połączony z wypiekami Tessy i nutką cynamonu i cykorii, którymi lokal już przesiąkł. Przywitał mnie James, który najprawdopodobniej zaczynał swoją zmianę. Opierał się o bar znajdujący się w prawym kącie kawiarni. Wnętrze było ciemne, ale nie zachmurzone, wręcz przeciwnie, charakteryzowała je ciepła atmosfera. Ściany jasnego brązu idealnie kontrastowały z beżowymi i czerwonymi dodatkami.
- Nel, dobrze cię widzieć! - zaczął James, widząc mnie w progu lokalu. Uśmiechnęłam się na jego powitanie. Zdjęłam płaszcz i zawiesiłam go wraz z parasolką na drewniany wieszak. Radosnym krokiem przemierzyłam dzielącą nas odległość i usiadłam przy jednym z krzeseł przy barze.
- Dziękuję, ciebie też. Przyszłam się pożegnać. - powiedziałam smutnym głosem. Wyraz twarzy James'a zmienił się diametralnie. Uśmiech zniknął, a zastąpił go lekki grymas niezadowolenia.- Och, prawie zapomniałem. Wyjeżdżasz już dzisiaj?
- Tak, zajęcia zaczynają się za parę dni, więc muszę jeszcze załatwić tam kilka spraw. - odrzekłam już nieco weselszym głosem. Mimo, iż nie chciałam opuszczać Londynu, gdzieś w głębi serca zrodziło się uczucie, które przeważało już kilka tygodni. Chęć ustabilizowania? Nie. Podekscytowanie! To coś co kierowało mną już od paru miesięcy. Chęć przeżycia czegoś nowego, odmiennego od codziennej, otaczającej mnie rzeczywistości. Choć moje wewnętrzne uczucia i emocje prawie rozrywają mnie na kilka części, z zewnątrz staram się pokazać odpowiedzialną dziewiętnastolatkę, która jest w stanie poradzić sobie z przyszłością. Odkąd w mojej skrzynce znalazł się list dotyczący mojego przyjęcia na Uniwersytet Cambridge żyję tylko moją nową rzeczywistością. Rodzice początkowo byli przeciwni mojej przeprowadzce do Cambridge, ale po kilkudniowych rozmowach, udało się ich przekonać.

- Będziemy za tobą tęsknić, Nel. - mój wzrok padł na osobę wypowiadającą te słowa. Tessa była właścicielką Soul i każdy z pracowników traktował ją jako swoją babcię. Kobieta była lekko przygarbiona, z siwymi włosami na głowie i miodową sukienką, którą tak często nosiła. Podeszła do mnie żwawym krokiem i wtuliła się w moje ciało. Była o kilka centymetrów niższa, więc bez problemu mogłam oprzeć brodę na czubku jej głowy.
- Ja za wami też, nawet nie wiecie jak bardzo. - w moich oczach zaczęły gromadzić się łzy, które uporczywie powstrzymywałam. Tessa odsunęła się ode mnie delikatnie i spojrzała w moje oczy. Ona jedyna wiedziała co czułam.
- Może masz ochotę na kawę?
Przytaknęłam delikatnie głową podążając za kobietą w stronę kuchni.


Jeśli chodzi o wyjaśnienia. To opowiadanie będzie zupełnie nowe, lecz będzie w nim występował wątek, który jest najważniejszy w tej historii. Zmieniłam niektórych bohaterów, okoliczności, charakter niektórych bohaterów i oczywiście większość przeprowadzonych dialogów i zdarzeń. Czułam, że tamto opowiadanie źle zaczęłam i wątek nie byłby tak wyraźny. Historię piszę też na Wattpadzie, jak wyżej wspomniałam. Bardzo zapraszam i zachęcam do komentowania, to naprawdę mobilizuje. Tak, więc zapraszam na nową historię IF ONLY. 
Wasza, MK ;)

sobota, 15 marca 2014

Rozdział jedenasty " Znikam "



KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA


Długo zastanawiałam się nad sensem istnienia. Wyobraź sobie, że jutro umierasz. Co robisz? Czy wykorzystujesz ten dzień w jak najlepszy sposób, czy może zamykasz się w pokoju na cztery spusty i rozpaczasz nad niesprawiedliwością losu? Jedno jest pewne...W jednej chwili zyskujemy nieograniczoną odwagę. Strach i przerażenie odsuwamy na boczny plan, i pragniemy zrobić lub powiedzieć to, czego nie byliśmy w stanie dokonać z obawy przed odrzuceniem. Żyjemy z dnia na dzień nie wiedząc co pokaże nam jutro, więc to jest zasada podobieństwa sytuacji. Nie dajmy się omamić strachowi, zdobądźmy się na odwagę, bo „ Kto ma odwagę, wygrywa” ~ Coelho


Stałam przed stolikiem na szkolnej stołówce trzymając w rękach tacę w jedzeniem. Oddech nadal nie chciał zwolnić, a uderzenia serca znacznie się natężyły. Moje dłonie drżały, a kosmyki grzywki wpełzły na czoło, łaskocząc je delikatnie. W normalnej sytuacji drażniłoby mnie to i od razu pospiesznie bym je poprawiła. Zamarłam. Wszyscy przy stoliku stracili oddechy i pogrążeni we własnych myślach, milczeli. Próbowałam zdobyć się na chociaż jedno spojrzenie lub jedno słowo skierowane w jego stronę , lecz mój całkowity brak odwagi dał o sobie znać.
- Nie musisz, naprawdę. - po kilku sekundach, które wydawały się być wiecznością odezwał się spokojnym głosem Niall. Spojrzałam w jego kierunku. Blondyn opierał się o kolumnę stojącą tuż obok stolika i pocierał ręką kark w geście zawstydzenia.
- Już znikam. - mój głos wydawał się obniżyć o kilka tonów. Dopiero teraz poczułam jak bardzo jestem spragniona. Mocniej zacisnęłam dłonie na tacy i szybko się odwracając odeszłam od stolika, przy którym zostawiłam szóstkę „przyjaciół”.

Gmerałam w swoich rozmiękłych płatkach, w końcu upuściłam łyżkę na marmurowy blat. Źle spałam, rozmyślając na wczorajszą sytuacją. Odłożyłam miskę z niedojedzonymi płatkami do zlewu i wciąż patrząc w nicość skierowałam się do pokoju. W pomieszczeniu panował nieporządek. Kilka pustych paczek po chipsach, leżące tuż obok łóżka, brudne szklanki i zużyte chusteczki higieniczne od ciągłego wycierania załzawionych oczu. Parę znoszonych ubrań wardało się na fotelu, a ulubione trampki nie leżały od pary, jeden obok szafy, drugi zaś pod łóżkiem. Podeszłam do dużej szafy i wyjęłam z niej wyciągnięty już szary sweter oraz przetarte na kolanach jeansy. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Westchnęłam zirytowana, spodziewając się po drugiej stronie Lily. Schodząc po schodach usłyszałam kolejne dźwięki : Ktoś nie daje za wygraną... Gdy wylądowałam na prawej nodze na ostatnim schodku, moją kostkę przeszła długa, rozgrzana igła bólu. Krzyknęłam. Ostrożnie próbowałam stanąć na prawej stopie – udało się, choć ból był nie do zniesienia. Zdołałam pokuśtykać do wejścia i gdy nacisnęłam klamkę ktoś z prędkością błyskawicy dostał się do mieszkania.
- Mia?
- Chyba musisz zabrać mnie do lekarza.

W poczekali siedzieliśmy już ponad godzinę, a kolejka jakby się nie zmniejszała. Niall chodził zdenerwowany mrucząc coś pod nosem.
- Spokojnie, to tylko kostka. - powiedziałam po raz drugi spokojnym i znudzonym głosem. Ból trochę zelżał, lecz nadal czułam impulsowe kłucie. Noga lekko mi spuchła i zaczerwieniała. Pochyliłam się, wyciągnęłam rękę z zamiarem uchwycenia ramienia Nialla. Chłopak poczując mój dotyk zatrzymał się i spojrzał mi w oczy. - To tylko kostka. Nie wiem czym się przejmujesz.
 - Gdybym nie dzwonił jak najęty , ty nie musiałabyś zbiegać po tych cholernych schodach. - rzekł zdenerwowany na samego siebie. - Chłopaki mi zabiją...
Z gabinetu lekarskiego wyłoniła się pielęgniarka ubrana w jasnoróżowy kitel, aby przeczytać następnego pacjenta.
 - Collins ?
Niall zerwał się i krzycząc To ona założył moją rękę na jego barki, a sam położył dłoń na mojej talii. Pielęgniarka wycofała się, chowając w pomieszczeniu gabinetu, a ja kuśtykając na jednej nodze dotarłam do drzwi. Gabinet był chłodny. Ściany koloru białego z porozwieszanymi plakatami o odporności, brak roślinności, a na środku pomieszczenia stało biurko, przy którym siedział mężczyzna z siwymi włosami i brodą.
- Witam. Co pani dolega?
- Gdy schodziłam po schodach poczułam straszny ból w kostce.
Lekarz wstał z czarnego fotela i skierował się w moją stronę. Chwycił moją nogę, na co skrzywiłam się odrobinę. Mężczyzna po paru chwilach wrócił na swoje miejsce i zaczął pisać niezgrabnym pismem w mojej karcie zdrowia.
- To skręcenie kostki. Niestety musimy to unieruchomić. - na słowa doktora westchnęłam z niezadowolenia. Lepiej być nie mogło...

Wokół mnie kłębiła się czarna, mokra nicość, przez którą nie przebijał się żaden promień słońca. Z pomocą nie przybyła mi też grawitacja, wyczuwalna podczas lotu, tutaj, straciła swoją ważność bytu. Nie opadałam na niewidoczne dno, topiłam się...lecz nie tonęłam. Prąd wody szarpał mną niczym szmacianą lalką. Walczyłam. Próbowałam zatrzymać powietrze w płucach, próbowałam nie otworzyć ust pozbywając się resztek potrzebnego mi tlenu.
Mia !

Podniosłam się gwałtownie na łóżku. Moje ciało pokrywała warstwa potu, a oddech stał się nierównomierny. Aluzja snu zawsze się spełniała. Sen był zawsze taki sam, w kółko i w kółko słyszałam ten sam głos, tak bardzo znany, jednocześnie tak odległy. Ból mojej kostki spotęgował się. Kilka następnych godzin po założeniu gipsu było męczarnią. W pokoju panowały egipskie ciemności, więc po omacku wyciągnęłam rękę w stronę szafki nocnej i wyciągnęłam z niej kilka tabletek przeciwbólowych. Szybko je połknęłam i przyssałam się do szklanki, opróżniając ją jednym haustem. Woda, która stała tam całą noc, nie smakowała najlepiej, ale było mi wszystko jedno. Ułożyłam się ponownie na łóżku i wpatrując się w sufit o kolorze kości słoniowej, zasnęłam.


~~

Powróciłam. Ostatnio często wchodziłam na tego bloga i dostałam strasznych wyrzutów sumienia. Oczywiście z tego powodu, że nie doprowadziłam tego opowiadania do końca. Mam kilka nowych pomysłów, ale strasznie nie uporządkowanych, więc postaram się je jakoś poukładać. Rozdział po jakimś czasie, wiem, że strasznie nudy. Postaram się to rozkręcić. I oczywiście brakuje tu trochę tych wydarzeń z wątkiem miłosnym , już wkrótce ! ♥ Przepraszam za zawieszenie i zapraszam do czytania dalszej części ;) MK .  

piątek, 10 stycznia 2014

Zawieszam

I oto nadszedł moment, którego bardzo się obawiałam. Zawieszam tego bloga. Nie chodzi tutaj o brak pomysłów na dalsze wydarzenia i fabułę, ale o brak czasu spowodowany głównie szkołą, mnóstwo sprawdzianów, kartkówek i prac domowych. Przez ten tydzień nie było mnie w szkole, więc narobiłam sobie sporo zaległości, które nie tak łatwo uzupełnić. Oczywiście zawsze mam ochotę usiąść w spokoju i coś napisać, ale nie chcę żeby to wyglądało, że na rozdziały będziecie czekać po 2 lub 3 tygodnie. Spróbuję coś nabazgrolić i kiedy już uda mi się stworzyć kilkanaście rozdziałów, dodam je :) Mam również kilka pomysłów dotyczących innych postaci ( nie jest to One Direction ), więc jeśli kiedykolwiek skończę te opowiadanie, zacznę następne. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Jest mi strasznie przykro.
Chciałabym również podziękować wszystkim osobom, które regularnie czytały mojego bloga, odwiedzały go i komentowały :) W szczególności dziękuję niezastąpionej Eleanor ♥

Chciałabym również polecić Wam  moje ulubione piosenki, moich ulubionych zespołów muzyka ( R5) ♥ i muzyka2 (The Civil Wars )! Polecam serdecznie!

Śliczne dzięki za wszystko i moc buziaków !
                                                       Wasza MK

środa, 1 stycznia 2014

Dziesiąty " Zostań "



KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA



Prawda czy fałsz? Ogień. Płonę. Zarzewie ognia chwyta swoimi mackami ciało. Obejmuje mnie, a ja czuję ból. Nie mam wzroku, ani słuchu, pozbawiona zmysłów - krzyczę. Nikt nie przybywa na pomoc, krzyczę po raz kolejny - nic. Chwytam rękoma twarz i wbijam w nią paznokcie. Po policzkach spływa szkarłatna ciecz. Łzy mieszają się z krwią. Wyciągam rękę rozpościerając dłonie, łaknę ukojenia. Sekunda lub dwie oddechu, spokojnego i wyrównanego. Lecz żadne z moich pragnień nie ziszcza się. Stoję na środku placu, pokrytego cienką warstwą popiołu i płonę. 


Oddycham, jestem. Gwałtownie poruszam głową , rozglądając się. To nie było realne, teraz jestem w prawdziwej rzeczywistości. Przynajmniej próbuję się w niej odnaleźć. Ściskam w dłoniach koc, którym byłam przykryta i uspakajam oddech , i nierównomierne zbyt pobudliwe uderzenia serca. Marszczę czoło i ponownie kładę się na miękką poduszkę. To zdarzyło się kolejny raz. Ponowne koszmary, nad którymi nie mogę zapanować. Chociaż bym chciała, to nic nie mogę zrobić, jestem bezsilna, a one niszczą mnie od środka. Czyhają na moją podświadomość. Na moje prawdziwe - ja i próbują je zmienić. Kurczę się, zawijam w kłębek. Spoglądam na zegarek, który wisi na ścianie obok okna, nieco zaniedbany wskazuje południe. Dokładnie, jak na zawołanie w pokoju rozlega się dźwięk wybicia równej godziny. Westchnęłam przeciągle na myśl o tym, że jest już tak późno. Wyciągnęłam ręce i nogi prostując nieco zdrętwiałe i zesztywniałe po tak długim wypoczynku ciało. Niepewnym ruchem podniosłam się i skierowałam do łazienki. Zamknęłam na sobą skrzypiące drzwi, które od lat były powodem mojego lęku. Nocą kiedy próbowałam zasnąć wpatrywałam się w nie bezczynnie i obserwowałam jak poruszają się delikatnie pod wpływem przeciągu, i wywołują trzeszczenie. Rodzice często tłumaczyli mi, że nie ma w tym nic nadprzyrodzonego, lecz ja trzymałam się swojego, uparcie twierdząc, że sprawczynią jest ta sama zła czarownica, która próbuje dostać się do mojego pokoju. Lecz z roku na rok coraz bardziej utwierdzałam się w teorii rodziców. Spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. To nie ta sama ja, która jeszcze niedawno tryskała szczęściem, bo zadomowiła się w Londynie, zyskała przyjaciółkę i poznała chłopaków z popularnego zespołu. Ciemne sińce okalające zmęczone oczy, blada twarz, zniszczone i zaniedbane włosy. Brak powodu do radości. Z czego mam ją czerpać? Lily, najlepsza przyjaciółka, z którą mój kontakt uległ dużej zmianie. Mimo tego, iż po ostatnim incydencie z jej ojcem, zamieszała u mnie i próbujemy się jakoś dogadywać, to nie jest to samo. Często wychodzi, zapewne na spotkania z Zaynem i resztą chłopaków. Kiedy wraca do domu rzadko się odzywa, zazwyczaj zamyka w pokoju gościnnym, z którego wychodzi tylko na posiłki.
On. Nie poznałam go zbyt dobrze. Ale to wystarczyło, abym bez głowy się w nim zadurzyła. Odrzuciłam wszelkie wątpliwości, podświadomość mówiącą mi, że nie powinnam się w to angażować, ale zanim się zorientowałam było za późno. Straciłam głowę, dla chłopaka z Holmes Chapel , osiemnastolatka o spojrzeniu intensywnej zieleni. Nigdy nie marzyłam o choćby poznaniu chłopaków, a teraz żyję nadzieją, iż zacznę marzyć o czymś głębszym.
Nadzieja to próżnia, którą wypełniamy marzeniami, a ja wiem kim chcę ją uzupełnić.

Zanurzyłam dłonie w letniej wodzie i przemyłam nią twarz. Chwyciłam za szczotkę i niezdarnie przeczesałam włosy. Ostatni raz spojrzałam w swoje odbicie i ze spuszczoną głową opuściłam pomieszczenie. Skierowałam się na parter w poszukiwaniu żywej istoty w tym domu. Panowała cisza, błoga cisza. Wychwytywałam tylko lekkie tykanie zegara w moim pokoju i charakterystyczne burczenie włączonego telewizora, lecz salon świecił pustkami. Zapewne Marie wychodząc zapomniała go wyłączyć. Szczelnie opatulając się szlafrokiem usiadłam na starym fotelu, a nogi położyłam na małej, czerwonej pufie. Chwyciłam za pilot i zabrałam się za poszukiwania czegoś co zajęłoby mi ten czas wolny. Przełączając kanał na kanał nie znalazłam nic wartego uwagi. Westchnęłam i odłożyłam pilot na stolik. Ciszę w domu przerwał dzwonek do drzwi. Na stopy wciągnęłam wygodne i ciepłe kapcie w kształcie króliczka , i ruszyłam w kierunku holu. Zajrzałam przez noktowizor i z nieukrytym zdziwieniem otworzyłam drzwi.
- Dlaczego dzwonisz?
- Nadal głupio mi wchodzić tutaj jak do siebie. - speszyła się i spuściła głowę, wpatrując się w swoje zadbane buty. Zirytowana uchyliłam wejście jeszcze bardziej, dając jej znak, aby weszła.
- Ile razy już ci powtarzałam, żebyś dała spokój? - spytałam w czasie kiedy Lily wkładała swoją krwistoczerwoną kurtkę do szafy. Ona tylko uniosła ramiona, nie mając zamiaru odpowiedzieć. Prychnęłam niezadowolona i podążyłam w kierunku schodów.
- Czekaj... - usłyszałam cichy i słaby głos Lily. Zatrzymałam się na pierwszym schodku, ale nie odwróciłam się. Słuchałam dalej. - Chciałabym porozmawiać.
Przesunęłam głowę o 90 stopni, zahaczając kątem oka sylwetkę dziewczyny. Skinęłam głową i ruszyłam w drogę na piętro. Nie byłam pewna czy Lily idzie za mną, ale przekraczając próg mojego pokoju usłyszałam ciche skrzypnięcie i wiedziałam, że jest tutaj ze mną. Podeszłam do okna i oparłam się tylną częścią ud o grzejnik. Założyłam ręce na klatkę piersiową i czekałam na jej pierwsze słowa.
- Sama wiesz jak jest między nami. Jest mi ciężko z myślą, że mnie nienawidzisz, a ja...- zawahała się -...ja cię potrzebuję.
W sercu wylały się wyrzuty sumienia. Przez ostatni czas dość ostro ją traktowałam, mówiłam rzeczy, które kiedyś nie przeszłyby mi przez gardło. Myślałam...Nie. Byłam pewna, że moje postępowanie jest prawidłowe, bo...przecież ona mnie zraniła. Opuściła mnie, zostawiła samą...samą w tym złym świecie. Lecz patrząc teraz w jej oczy zrozumiałam, że popełniłam błąd... wiele błędów, które raniły Lily, ale również mnie. Gdybym próbowała coś z tym zrobić, porozmawiać z nią, naprawić naszą relację, ale ja nie robiłam w tym kierunku nic. Zostawiłam to czekając, aż problem rozwiąże się sam. Mijały kolejne dni, a problem się nie rozwiązywał i ranił nas obydwie.
- Nie nienawidzę cię. - powiedziałam cicho, wręcz jakby do siebie. Lily to usłyszała, bo podniosła głowę i wpatrywała się uciążliwie w moje oczy, szukając zalążku kłamstwa. - Jest mi przykro. Przestałaś się ze mną spotykać, na rzecz Zayna i chłopaków.
Nie patrzyłam w jej oczy, lecz byłam niemal pewna, że rozpętała się w nich burza emocji. Cierpienie, współczucie, błaganie, bezsilność. 
- Nie chciałam tego. Nie chciałam, abyś tak to odebrała. - tłumaczyła zbliżając się do mnie. - Jest mi strasznie przykro, przepraszam cię. 
Odważyłam się, spojrzałam na nią wprost w jej błękitne tęczówki. 
- Obiecuję, że to się nie powtórzy. 
Przerwałam jej , : - Nie obiecuj czegoś, czego nie jesteś w stanie dotrzymać. 
Zrobiła kolejny krok w moją stronę. 
- Jestem w stanie. Przepraszam. - w jej oczach zauważyłam łzy, które za parę chwil wydostałyby się kaskadą na jej zaróżowione policzki. Szepnęła jeszcze ledwie słyszalne " Przepraszam" , a ja pękłam. Oderwałam się od zimnego grzejnika, który był moim wiernym kompanem w tej rozmowie i wplotłam się w ramiona Lily. Usłyszałam jej śmiech, wydobywający się spod zaciągnięć łez. 
To zdecydowanie łzy szczęścia. 


- Naprawdę? - usłyszałam po raz setny tego dnia z ust Lily. Wczesnym świtem, kiedy przygotowywałyśmy się do kolejnego dnia w szkole, w głowie Lily narodził się pomysł. W jej mniemaniu był to jeden z najlepszych, na jakie wpadła. Spytała mnie czy zechciałabym usiąść z nią i chłopakami na stołówce podczas lunchu. Oczywiście od razu zaprzeczyłam, lecz słysząc nad uchem ciągłe pojękiwania, zrezygnowałam i zgodziłam się. Lily nie jest świadoma moich uczuć względem Harrego, więc nie mogłam przyjąć za argument tego, iż jestem zauroczona chłopakiem, lecz on zrujnował całą moją nadzieję, tłumacząc, że nie możemy nawiązać bliższych kontaktów. Wypierałam się na wiele różnych i rozmaitych sposobów. Lecz Lily jako przewodnicząca szkolnego Kółka Dyskusyjnego nie mogła zrozumieć i przyjąć do wiadomości moich tłumaczeń, które definitywnie burzyły jej pomysł. 
- Mam się rozmyślić? - spytałam, unosząc brwi wyżej i przyjmując chytry uśmiech. Dziewczyna momentalnie zaprzeczyła. Zaśmiałam się, wchodząc jednoczenie do klasy biologicznej. Niezrównoważony i nieco stuknięty nauczyciel biologii, pan Eibrown, krzątał się po klasie przejeżdżając wzrokiem po każdej osobie znajdującej się w klasie. 
- Panna Collins? 
Z zamyślenia wyrwał mnie jego głos. Podniosłam głowę znad brudnopisu i nie wiedząc gdzie podziać wzrok, spytałam: 
- Jakie było pytanie? 
Nauczyciel najwyraźniej zirytowany i poddenerwowany moim zachowaniem, wysyczał przez zęby: 
- Co to jest polimeraza RNA? 
Westchnęłam z zawodem. Spodziewałam się łatwiejszego pytania, więc zmuszona byłam powiedzieć: 
- Nie wiem, proszę pana. 
Nauczyciel zaśmiał się gardłowo i powolnym krokiem zbliżał się w moją stronę. 
- Więc, może na przyszłość niech pani pamięta, aby uważać na moich lekcjach!
Usłyszałam jego krzyk i podskoczyłam na krzesełku. Potarłam z zdenerwowania dłonie spoczywające na kolanach pod ławką i przymknęłam powieki. Nie chcąc bardziej denerwować pana Eibrowna, milczałam i skinęłam tylko głową na znak zrozumienia. 
- Powracając do lekcji. Polimeraza to enzym wytwarzający nić RNA... 

Po lekcji biologii skierowałam się w stronę stołówki, na której czekała na mnie Lily. Podeszłam do niej wątłym krokiem, zahaczając torbą o puste jeszcze stoliki. Zaplątała ręce o moje ramię i poprowadziła do stolika na końcu stołówki. Był pusty. Odetchnęłam z ulgą. Przyjemne uczucie nie trwało długo, ponieważ kilka sekund później nad naszymi głowami znalazła się czwórka chłopaków. Na ich twarzach zauważyłam zdziwienie. Wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł. Lily powitała się z naszymi towarzyszami i przysunęła się bliżej Zayna. Nie chcąc znosić uporczywych spojrzeń, swój wzrok zawiesiłam na tacy pełnej jedzenia. Chwyciłam zielone jabłko i zatopiłam w nim zęby. Kubki smakowe zarejestrowały kwaśny sok, na co ja skrzywiłam się delikatnie. Usłyszałam tłumiony śmiech. Wiedziałam, że należy do jednego z chłopaków, lecz nie byłam w stanie stwierdzić do którego. Po spożyciu połowy owocu, odłożyłam je i zabrałam się za otwarcie soku pomarańczowego. Jak na złość, karton nie chciał ulec mojej sile, więc męczyłam się z otwarciem do chwili kiedy nad swoim uchem usłyszałam miękki głos: 
- Pomogę ci. 
Chcąc, nie chcąc podniosłam wzrok i dostrzegłam Louisa, który trzymał już w ręce mój napój. Bez większych problemów, otworzył go i położył na mojej tacce. 
- Dziękuję. - szepnęłam i ponownie wbiłam wzrok w lunch. Przy stoliku panowała cisza, przerywały ją tylko śmiechy Zayna i Lily, którzy wpatrywali się w czasopismo i komentowali nowe style mody. Wiedziałam, że milczenie spowodowane jest moją obecnością. 
- Nie ma dla mnie miejsca? - usłyszałam lekko zachrypnięty o irlandzkim akcencie głos. Niall stał nad nami, opierając się jedną ręką o stolik. 
- To moja wina. Powinnam...powinnam już iść. - powiedziałam lekko jąkając się. Poczułam, że wszystkie spojrzenia skierowane są w moją stronę.
- Mia... -  zaczęła Lily, spoglądając na mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie i wstałam, podnosząc jednocześnie tacę ze stolika. 
- Zostań. 
Dreszcze przeszły po moim ciele, zaczynając od czubka głowy, kończąc na palcach od stóp. Machinalnie moje tętno wzrosło, a serce zaczęło wybijać nierównomierne uderzenia. Niewidzialna nić owiązała mój żołądek i ścisnęła go mocno. Moje ręce zaczęły drżeć, przez co omal nie upuściłam tacy. Ciekawość przezwyciężyła szalę niepewności i odważyłam się na niego spojrzeć. Intensywność zieleni wzmogła się, napawając mnie uczuciem bezsilności i rozpłynięcia. Te same smutne iskierki obezwładniające szmaragdy, które zobaczyłam parę dni temu. Sięgając o troskę z dna serca próbowałam chwycić jego twarz i rozkazać jego tęczówkom " Powitajcie radość, bo tylko wtedy jesteście alfą i omegą, początkiem i końcem. " Słyszałam swój nieproporcjonalny oddech i napływającą krew w uszach. 
Pozbawiona zmysłów - krzyczę. Nikt nie przybywa na pomoc, więc krzyczę jeszcze raz - nic. Cisza, a wewnątrz panuje bitwa rozumu z sercem. 


Strasznie przepraszam, że nie wstawiłam rozdziału w weekend, ale właśnie zakupiłam trylogię Igrzysk Śmierci, a w związku z tym zostałam pochłonięta na dobre 4 dni. Rozdział trochę dłuższy, ale nie do końca sprecyzowany, tak jak chciałam na początku ;/ Piszcie co myślicie, przyjmę nawet krytykę, przynajmniej będę wiedziała, co należy zmienić. Pozdrawiam gorąco , MK :)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Dziewiąty " Insulina "



KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA



Stałam przed lustrem w swojej sypialni, owinięta puszystym białym ręcznikiem, usiłując pozbyć się kołtuna ze swoich wilgotnych ciemnych włosów. Było cicho, tylko z starego kaloryfera obok szafy dobiegało jak zwykle stukanie - kiedy byłam dzieckiem, ten dźwięk nie pozwalał mi zasnąć. Wyobrażałam sobie starą wiedźmę, która próbuje dostać się do pokoju. Ale zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Tak jak do blizny na brzuchu - miałam ją od 10 roku życia, a pojawiła się po operacji wycięcia wyrostka.
Usłyszałam ciche kroki, kierujące się w stronę mojego pokoju. To nie mogła być Marie. Zaczynała właśnie swoją popołudniową zmianę w Ice Castle. Owinęłam się ciaśniej ręcznikiem, z bijącym sercem, bo w głowie zaroiła mi się myśl o włamywaczach i mordercach. Nasłuchiwałam przez chwilę, ale nic więcej nie usłyszałam. Ściskając mocniej grzebień, powolnym krokiem podeszłam do drzwi. Wychyliłam głowę przez ramę i rozejrzałam się. Przed moimi oczami mignęła smukła sylwetka, aby zaraz potem uściskać mnie mocno. Oderwała się ode mnie i uśmiechnęła szeroko, podchodząc jednocześnie do łóżka. Spoczęła na nim wygodnie i zaczęła:
- Dawno tu nie byłam.
Mój wzrok spoczął na jej twarzy. Była prawie jak dotychczas. Prawie. Nie licząc lekko posiniaczonego oka. Dziewczyna najwyraźniej zauważyła, że zwróciłam uwagę na jej ranę, bo gwałtownie wstała i ustała, tyłem do mnie, tuż przy oknie. Nie czekając dłużej, ruszyłam w jej kierunku. Położyłam dłoń na ramieniu Lily, na co zadrżała lekko.
- Co się stało? Kto ci to zrobił?
Dziewczyna opuściła głowę, wpatrując się w zniszczone trampki. Owinęła się swoimi rękami, tak jakby próbowała osłonić się przed czymś niebezpiecznym. Chwyciłam ją za dłoń i obróciłam, tak że stałyśmy twarzą w twarz. Chwyciłam jej podbródek, próbując podnieść głowę. Dziewczyna unikała mojego spojrzenia. Wiedziała, że kiedy spojrzy w moje oczy wszystko się wyda.
- To on?
Zesztywniała momentalnie i podniosła brwi w geście niewiedzy.
- Zayn? - kiedy tylko wypowiedziałam jego imię, ona wyrwała się z mojego uścisku, przemierzyła całą długość pokoju i stanęła przy starym, zniszczonym fotelu. Na jej twarzy wymalowany był smutek. Kilka łez spadło na jej lekko zarumieniony policzek.
- Jak mogłaś pomyśleć, że to on? - spytała mnie łamliwym głosem. W moim sercu zrodziły się wyrzuty sumienia. Miała rację...
- Przepraszam, po prostu...przepraszam. - usiadłam na krawędzi łóżka, zatapiając twarz w swoich zziębniętych dłoniach. Co się z nami stało? Jak to możliwe, że jeszcze niedawno byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami? Wtedy zjawili się chłopacy i wszystko się zmieniło. Ona się zmieniła, ja się zmieniłam. Zaczęłyśmy spędzać ze sobą coraz mniej czasu, ona chodziła na spotkania z Zaynem, ja nie mając innego wyboru przesiadywałam popołudnia w Ice Castle czytając książki lub oglądając coraz to kolejne filmy. To nie było tak, że więź się zerwała. Nie...

" Ale niektóre sytuacje, te niekoniecznie dobre, powodują, że w przyszłości jesteśmy bardziej szczęśliwi. "


- Wróciłam właśnie ze spotkania z chłopakami, wtedy kiedy proponowałam ci wspólny wypad. Było około godziny dwudziestej drugiej. Mój tata siedział na fotelu, oglądając kolejny mecz koszykówki. Wokół niego leżało mnóstwo pustych butelek po piwie. Kiedy tylko mnie zobaczył, rozpętała się burza. Zaczął krzyczeć, wyzywał mnie, obrażał chłopaków, nawet ciebie...Miałam dość, więc po prostu odwróciłam się, żeby odejść. Jednak on szybko mnie złapał i uderzył, rozumiesz? On mnie uderzył... - łzy, które dotychczas próbowała zatrzymać, wydostały się. Podałam jej chusteczki, leżące na naszym stoliku. Dziewczyna chwyciła je szybko i wytarła załzawione oczy. 
- Jeśli chcesz, możesz zatrzymać się u mnie na jakiś czas. - zaproponowałam. 
Lily przerwała swoją poprzednią czynność i spojrzała w moje oczy. Próbowała doszukać się jakiegokolwiek żartu, kpiny, ale nic takiego nie znalazła. 
- Nie chcę zrzucać na ciebie całego ciężaru. To... - przerwałam jej - Daj spokój , po prostu się zgódź. Na moje słowa przytaknęła tylko głową, nie wchodząc w dalszą rozmowę na ten temat. 
- Mogłabyś zadzwonić do Zayna, żeby poszedł po moje rzeczy?
Zgodziłam się. 

Jeden sygnał, drugi sygnał... 
- Halo? 
- Zayn? Tutaj Mia, poznaliśmy się niedawno. - zaczęłam. 
- Tak, pamiętam. Coś się stało? - zagadnął wesołym głosem.
- Właściwie to tak, mógłbyś przyjechać na Garden Street 60 ? - zapytałam niepewnym głosem, lecz on natychmiast się zgodził i oznajmił, że zjawi się za parę minut. 


To działo się szybko. Stanowczo za szybko. Przed drzwiami zjawiła się trójka chłopaków, a zaraz potem Zayn wybił się na przód przepychając wszystkich i wbiegł na piętro. W mgnieniu oka znalazł się obok Lily, kleknął przy niej i chwycił jej twarz w dłonie. Poruszał szybko ustami, tłumacząc jej coś czego nie zrozumiałam ze względu na dzielącą nas odległość. Ona przytaknęła na jego słowa i uśmiechnęła się lekko. Zayn nachylił się nad nią i dotykał ustami każdy zakątek jej twarzy, tak jakby chciał scałować wszystkie łzy, które były oznaką bólu. Poczułam dreszcze i nagłe osłabienie. Podparłam się ręką o biurko i pochyliłam głowę, zaczerpując świeże powietrze. Ktoś dotknął mojego ramienia, a zaraz potem klęknął przede mną pytając się czy wszystko ze mną dobrze. Zacisnęłam mocno powieki i jąkając się powiedziałam: 
- Szafka, obook łóżk...obok łóżka. Tam jest...insulina. 
Nikt się nie ruszał, wszyscy zastygli w miejscu. 
- Szybko! - krzyknęłam ostatkami sił, na tyle ile było mnie stać. Louis zerwał się pierwszy, biegnąć do szafki. Przetrząsał każdy jej kawałek. 
- Nic tu nie ma! Nic tu nie ma! - krzyczał, jednocześnie wciąż przeszukując półkę. Na moich plecach poczułam dłoń. Przesuwał nią z góry w dół, masując delikatnie. Przez moje ciało przechodziły iskry elektryzującego ciepła.
- Louis szybciej! - w pokoju rozległ się krzyk Harrego. Był tuż obok mnie...Właśnie tego pragnęłam przed te ostatnie parę tygodni. Lecz dużo się zmieniło, sytuacja się zmieniła. Moje nogi oderwały się od podłogi, ręce powędrowały na umięśnioną klatkę piersiową. Opadłam na miękkie łóżko.
Co tą insuliną? Pośpiesz się Louis! Jest w łazience! Krzyki zebranych w moim pokoju przecinały się. Nie rozróżniałam ich, nie wiedziałam co jest rzeczywistością. Lecz ten jeden głos poznam zawsze, głos ,który szepcze mi, że wszystko będzie dobrze. Napełniła mnie wewnętrzna siła, dzięki niej mogłam walczyć, żeby nie upaść w nicość.
Ktoś złapał mnie mocno za ramię, a zaraz potem poczułam ukłucie. Zacisnęłam mocniej dłonie i podwinęłam nogi do klatki piersiowej.
- Już dobrze Mia, już dobrze - głos Lily rozchodził się po mojej głowie, tworząc echo. Zlokalizowałam miejsce, z którego dochodził. Uchyliłam delikatnie powieki i rozejrzałam się. Lily wraz z Zaynem stała przy drzwiach do łazienki, Louis siedział na fotelu w najdalszym zakątku pokoju, a obok mnie spoczywał Harry. Spojrzałam na niego. Jego oczy uległy zmianie. Zniknęły radosne iskierki, które witały mnie dotychczas. Płynna zieleń ustała, przywołując smutek, który je obezwładnił. Podniosłam rękę, która wydawać by się mogło, ważyła teraz ponad parę kilogramów. Zawahałam się, lecz przesunęłam zimnymi koniuszkami palców po rozpalonej skórze twarzy Harrego. Zaczynając od sklepienia żuchwy i szyi wędrowałam w górę, muskając kącik jego ust. Zatrzymałam się chwilę w tym miejscu i spojrzałam na jego usta. Wciąż spierzchnięte i lekko rozchylone, pod wpływem mojego dotyku. Przeniosłam wzrok na jego oczy, które spoglądały prosto w moje. Rozprostowałam dłoń i przyłożyłam ją do policzka Harrego.
- Dziękuję - szepnęłam cicho, nachylając się do jego ucha.


Mimo, iż wiedziałam, że muszę się podnieść, naprawdę tego nie chciałam. Rozłożyłam ręce po obu stronach łóżka i wyprostowałam zdrętwiałe nogi. Zacisnęłam dłonie w pięści i przetarłam nimi oczy. Pokój był pusty. Podparłam się rękoma i uniosłam delikatnie. Usiadłam na łóżku, a nogi opuściłam na zimną podłogę. Chwyciłam za mój niebieski, ciepły szlafrok, który dostałam na 16 urodziny od taty i skierowałam się w stronę drzwi. Przemierzałam korytarz w zupełnej ciszy. Słychać było tylko ledwie słyszalne skrzypienie podłogi pod wpływem mojego ciężaru. Schodząc na parter usłyszałam ciche rozmowy, ale gdy tylko zjawiłam się w progu salonu dyskusja zamarła. Spojrzenia wszystkich skierowane były w moją stronę.
- Jak się czujesz?



Nie podobają mi się ostatnie rozdziały. Staram się coś pisać, ale to nie jest to kiedy nie ma się weny. Może mnie coś nagle oświeci i napiszę coś dobrego ! :) Przepraszam MK .





niedziela, 15 grudnia 2013

Ósmy " Nie warto "


KOMENTARZ=MOCNA ZACHĘTA DO DALSZEGO PISANIA


Na dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć dziesiątych procent byłam pewna, że śnię, a powody były dwa. Po pierwsze stałam na niewielkim placu zabaw, oświetlona byłam jasnym światłem padającym wprost z bezchmurnego nieba, co jest dość rzadko spotykane w deszczowym Londynie. Po drugie, obok mnie stała moja ciotka Pattie, którą ostatni raz widziałam na święta Bożego Narodzenia 12 lat temu. Nie zmieniła się zbytnio - wciąż te same oczy i włosy, które zawstydziłyby najciemniejszą noc. Ciemne włosy opadały jej lekko skręconymi puklami na chude ramiona. Na twarzy dostrzegłam delikatne zmarszczki, usytuowane tuż przy jej ślicznych, wciąż młodych oczach. W jednej chwili krajobraz zmienił się i znajdowałam się w zaułku ulicy. Co tutaj robię? Co to ma wszystko znaczyć? Gdzie podziała się ciocia? Miałam tyle pytań, a żadnej racjonalnej odpowiedzi...

Obudziłam się raptownie, otwierając jednocześnie szeroko oczy. Serce waliło mi jak oszalałe. Miejsce oślepiającego słońca z mojego snu zajęły ciemne chmury zajmujące całe niebo. To tylko sen, powtarzałam To tylko sen. 
Gdy zjawiłam się w sali od angielskiego, siedział już w naszej ławce niezgrabnie podpierając głowę na prawej ręce. Jego wzrok utkwiony był w krajobraz za zardzewiałym już oknem. Usiadłam obok niego, lecz nie zauważył mojej obecności. Chyba, że nie chciał jej zauważyć.
- Cześć, Harry - powiedziałam z entuzjazmem w głosie, lecz on odwrócił się tylko na chwilę, tak, że ledwo zdołałam ujrzeć jego zmęczone oczy i kiwnął głową. To był ostatni raz, kiedy nawiązałam z nim jakikolwiek kontakt. Mimo, iż dzieliliśmy jedną ławkę, chodziliśmy do tej samej szkoły, widywaliśmy się codziennie, to ani ja, ani on nie dążyliśmy do tego, aby ten kontakt odnowić. To stało się tak nagle. Wydawało mi się, że przełamałam swoją nieśmiałość, że odnajdę się w naszych relacjach, ale najwidoczniej to nie było mi pisane. Życie pisze nam różne scenariusze. Fortuna jest czasami niesprawiedliwa, zabiera szczęście innym, na rzecz drugich, ale powinniśmy się z tym uporać i nie próbować igrać z naszym losem. Było mi ciężko zapanować nad uczuciami i nie mogąc się powstrzymać, przyglądałam się mu na stołówce podczas lunchu, kiedy siedział wraz z resztą zespołu i Lily. Parę razy próbowała mnie przekonać do tego, abym jadała z nimi. Nawet przez jakiś czas sporo się nad tym zastanawiałam, ale szybko wyrzuciłam tą myśl z głowy. Cholernie tęskniłam za jego głosem, spierzchniętymi ustami, o których marzyłam , jego wzrokiem wpatrującym się w moje oczy, dołeczkami pojawiającymi się za każdym razem, kiedy się uśmiechał. Z niewiadomej mi przyczyny nie chciał nawiązywać ze mną kontaktu, więc jeśli przyjęłabym propozycję Lily, sprawiałabym u Harrego dyskomfort. Lily po trzeciej randce z Zaynem postanowiła dosiąść się do chłopaków. Oczywiście odbyła się mną wcześniejszą rozmowę, która dotyczyła mojego pozwolenia. Jest dużą dziewczyną i wie na co się pisze, a jeśli naprawdę tego chce, nie mogę jej zabronić.
Ostatnimi czasy polepszył się mój kontakt z Jenny. Niska blondynka i kocich oczach. Naprawdę się lubiłyśmy, gdy chodziłyśmy jeszcze do podstawówki. Kiedy przyjeżdżałam do Londynu na wakacje, często się spotykałyśmy. Chodziłyśmy do kina, na miejscowe zabawy i lodowisko. Wspominałam już, że od pierwszej klasy podoba się jej Ben Charmelan? To strasznie zawstydzająca sytuacja, ale od kilku dni bardzo często zaczepiał mnie na lunchu lub też na lekcjach tuż przed przyjściem nauczycieli. W pierwszy poniedziałek listopada Jenny zapytała mnie, czy miałabym coś przeciwko jeśli zaproponowałaby Benowi wspólny wieczór na Balu Jesiennym, który odbyć miał się na dwa tygodnie.
- Jesteś pewna? Zauważyłam, że spędzacie ze sobą dużo czasu. - wciąż upewniała się w moich słowach, które zdecydowanie zaprzeczały temu, iż miałam zamiar zaprosić Bena.
- Nie, Jenny. Miałam w planach kolejny seans filmowy w Ice Castle. - wyjaśniłam jej, kiedy przekroczyłyśmy próg szkoły.
- Dziękuję!
- Bawcie się dobrze - rzekłam w pośpiechu i udałam się do klasy fizycznej.
Następnego dnia zauważyłam, że obydwoje są nadzwyczajnie milczący. Na lunchu wybrali stoliki jak najdalej od siebie, a na lekcji angielskiego zmienili swoje miejsca, aby nie dzielić ze sobą ławki. Byłam pewna, że pomiędzy nimi coś się wydarzyło. Utwierdził mnie fakt, że Jenny ani razu tego dnia nie wspomniała o zbliżającym się balu. Kiedy kierowałam się w stronę parkingu, drogę zaszedł mi Ben. Stał bardzo blisko, prawie czułam jego oddech na twarzy. Biło od niego zdenerwowanie.
- Cześć, Mia - powiedział lekko zawstydzony. - Wiesz...Jennifer zaprosiła mnie na bal.
- Tak? To świetnie. Powinieneś pójść! - namawiałam go, ponieważ wiedziałam jakie to ważne dla Jenn.
- Tak...Tylko zastanawiałem się, że może...ty chciałaś mnie zaprosić. - spuścił głowę, a mój wzrok spoczął na sylwetce Harrego, który stał oparty o samochód jednego z chłopaków. Miał grobową twarz. Wpatrywałam się w niego, dopóki Ben nie odchrząknął, dając mi znak, że czeka na odpowiedź.
- Przykro mi, ale nawet się tam nie wybieram.
- Oh, no nic. Dzięki za wiadomość. Może kiedy indziej. - pomachał mi na odchodne, a ja odetchnęłam z ulgą. I wtedy po raz drugi tego dnia moje serce stanęło. Przede mną stała piątka chłopaków z Lily na czele, która uśmiechała się szeroko. Momentalnie zmaterializowała się obok mnie i zatopiła w moich ramionach.
- Pomyślałam, że wypadałoby się poznać. - powiedziała moja przyjaciółka, kiedy wróciła na swoje miejsce. Przytaknęłam głową.
- Zayn poznaj Mię - ciemnowłosy chłopak wyłonił się na sylwetki dziewczyny i zbliżył się, wyciągając rękę w moją stronę. Uścisnęłam ją, a moją uwagę przykuły tatuaże zdobiące jego ramiona. Nim zdążyłam się im dokładnie przyjrzeć, cofnął się zwalniając miejsce blondynowi z aparatem na zębach.
- Niall - usłyszałam słowa chłopaka. Postąpiłam podobnie jak z Zaynem i potarłam kieszenie jeansów z zdenerwowania. Poznałam jeszcze dwójkę chłopaków : Liama i Louisa, który nie naśladując pozostałych chłopaków, przytulił mnie, przepraszając jednocześnie za incydent przed Ice Castle. Spojrzałam na Harrego, który stał niezgrabnie tuż obok Liama i zmieniał ciężar z jednej nogi na drugą. Nadal pozostał tym samym chłopakiem. Nadal tutaj był, obok mnie. Choć nie mogłam go dotknąć, czułam jego elektryzującą obecność. Poczułam, że ktoś szturcha moje ramię, więc oderwałam wzrok od Stylesa.
- Musimy lecieć. Idziemy do Ice Castle. Może dołączysz do nas?
- Nie! - opowiedziałam zbyt szybko, ponieważ spojrzenia wszystkich padły na moją sylwetkę. - To znaczy...Mam naprawdę dużo do nauczenia.
- Okej, no to do jutra? - spytał się Louis.
- Jasne, pa! - pomachałam im. Kiedy odwrócili się, tak, że stali do mnie tyłem, zrobiłam parę kroków i chwyciłam Harrego za rękę i pociągnęłam go w stronę części wschodniej budynku szkoły. Nie miałam pojęcia skąd wzięła się we mnie ta nagła odwaga. Miałam dość niewiedzy. Miałam dość tego, że w jakiś niewytłumaczalny sposób ciągnęła mnie to tego chłopaka siła, której nie potrafiłam zatrzymać. Czułam ciepło bijące z jego ręki. Ścisnęłam ją mocnej, na co usłyszałam jak wzdycha. Kiedy dotarliśmy na miejsce, puściłam jego dłoń i odwróciłam się. Nie miałam pojęcia co powiedzieć, nie wiedziałam jak się zachować. Czy oby nie przesadzam?
- Dlaczego to robisz? - spytałam na tyle spokojnie, na ile było mnie stać. Zauważyłam, że marszy czoło, łącząc jednocześnie gęste brwi. Najprawdopodobniej uważał mnie za wariatkę...
- Słucham?
Nie byłam pewna, czy dobrze robię rozpoczynając tą rozmowę. Zwątpiłam w to, że dam radę. Jego oczy skierowane wprost w moje odbierały mi odwagi. Ręce miał włożone głęboko w kieszenie zamszowej kurtki.
- Dlaczego mnie unikasz?
- To nie tak Mia. Ja po prostu...
- Co ty po prostu? - w moim głosie można było usłyszeć zalążki zdenerwowania. - Daj spokój i powiedz mi o co chodzi.
- Nie możemy się spotkać. Nie możemy się przyjaźnić. - powiedział, a moje serce zaczęło ciążyć w klatkę piersiowej.
- Dlaczego?
- Nie pytaj o wiele.
W tej chwili żałowałam, że próbowałam dowiedzieć się prawdy. Nie chciał się ze mną spotykać, nie chciał mnie znać. To daje wiele do myślenia. Wpatrywałam się w niego bezczynnie, lecz ocknęłam się i rzuciłam:
- Tak, nie warto.
Odeszłam...


Zmierzchało. Słońce, które dotychczas witało nas swoim lśniącym blaskiem, przemierzało swoją ostatnią drogę, aby za chwilę skryć się za horyzontem. Tuż przy ziemi pojawiała się gęsta mgła, powodująca powstanie nieskazitelnych kropelek wieczornej rosy, które spoczywały na pozieleniałej trawie.
Przemierzając niewielkich rozmiarów ogród usłyszałam hukanie sowy. Rozejrzałam się dookoła, ale nie zauważyłam zwierzątka, które było przedmiotem mojego zaciekawienia. Usiadłam na hamaku zawieszonym pomiędzy dwoma starymi i potężnymi dębami i przymknęłam znużone powieki. Do moich uszu doszedł dźwięk cykania świerszczy , który odbijał piętno w moim umyśle. Ścisnęłam mocniej kubek znajdujący się w moich dłoniach i westchnęłam. To piękne, że gdy choć na chwilę uwolnisz swój umysł , pozwolisz mu odetchnąć, zwrócisz uwagę na rzeczy mniejsze , których w codziennym życiu, w pośpiechu, stresie nie zdołasz usłyszeć .
W życiu trzeba zwolnić, bo tylko wtedy dostrzeżesz coś niezwykłego.


Strasznie zawaliłam. Nie miałam czasu na pisanie kolejnego rozdziału, ale obiecałam, że dodam coś w weekend. Postaram się napisać następny rozdział o wiele lepszy i dużo dłuższy. Będzie wolne i święta, więc... :D Przepraszam, że zawiodłam was tym rozdziałem :( MK. 

Obserwatorzy