wtorek, 30 lipca 2013

Drugi " Zielone oczy "



Pamiętaj , że aby przetrwać trzeba wierzyć !
Pamiętaj , że aby zdobyć należy działać !
Pamiętaj , że należy walczyć o rzeczy niezbędne !
Pamiętaj , że miłość stoi na wysokości wiary i nadziei !
Pamiętaj …

Pierwszy dzień w nowym miejscu nie został zaliczony do tych najlepszych. Już wczesnym rankiem , wyglądając przez okno pokryte lekkimi smugami wiedziałam , że muszę zasięgnąć po ubrania , których nie używałam w słonecznym Madrycie. Wychyliłam się bardziej , aby zerknąć na termometr zawieszony tuż za oknem mojego pokoju. Od starości już lekko zardzewiały wskazywał czternaście stopni na słońcu. Gdyby chociaż takie istniało. Z zawodem na twarzy cofnęłam się od okna i udałam się do szafy , aby zasięgnąć z niego siwy sweter i jeansy. Włosy zebrałam w niechlujny kok i zeszłam na dół. Przy stole w kuchni siedziała moja mama , która pogrążona zawartością dzisiejszej gazety , popijała mocno kofeinową kawę. Nigdy nie mogłam przekonać się do takiego rodzaju trunków. Potrząsnęłam delikatnie głową , aby myśli powróciły do świata rzeczywistego i żwawym krokiem weszłam do kuchni. Gdy przekroczyłam jej próg , Marie oderwała się od lektury i uśmiechnęła się uprzejmie.

- Cześć , Mia. Jak się spało?
- Dobrze , dziękuję.
Mój wzrok trafił na kanapki leżące na dużym talerzu na stole.
- Będziesz to kończyła? - zapytałam.
- Nie , nie. To dla Ciebie. - odpowiedziała , uchylając głowę znad gazety – Jestem typowym rannym ptaszkiem , więc pomyślałam , że przygotuję Ci śniadanie.
 - Dziękuję , ale mogłam zrobić to sama.
Nigdy nie byłam dziewczyną, która pochłaniała ogromne ilości jedzenia. Miałam słabą przemianę materii, więc nie mogłam siebie zmieścić więcej niż 3 kanapki. Podziękowałam za śniadanie , wstawiłam talerz do zlewu z zamiarem późniejszego go umycia i powolnym krokiem udałam się do pokoju gościnnego , w którym znajdowały się jeszcze moje niektóre walizki. Na lekko ugiętych kolanach przeniosłam je na piętro i postawiłam tuż obok zapełnionej już szafy.
Marie pracuje w tutejszym barze pod nazwą Ice Castle. Jest to typowa kafejka dla młodzieży. Przychodzą tam po szkole lub wieczorami , aby porozmawiać i cieszyć się dobrym towarzystwem. Gdy przyjeżdżałam tutaj na parę tygodni , często pomagałam mamie w prowadzeniu kafejki, co nie było łatwym zadaniem. Mnóstwo natrętnych nastolatków , niezdecydowane zamówienia i straszny hałas. Lgnęłam do miejsc cichych gdzie mogłam znaleźć swój własny kącik i pomyśleć , w zaciszu i spokoju. Sądziłam, że zbytnio się tam nie zmieniło. W jak wielkim byłam błędzie...
Z braku bardziej interesujących zajęć udałam się wraz z Marie do Ice Castle. Gdy przekroczyłam próg budynku , przystanęłam. Moje oczy nieco się powiększyły ze zdziwienia. Miejsce gier maszynowych zajęły stoły bilardowe , a niewygodne drewniane krzesła zamieniły się w duże sofy z sporą ilością poduch. Światło nie raziło już w oczy , wręcz przeciwnie w pomieszczeniu panował przyjemny półmrok. Mama oznajmiła , że musi mnie opuścić , bo za parę minut rozpoczyna swoją zmianę. Kiwnęłam głową na znak , że zrozumiałam. Wolnym krokiem udałam się w najbardziej odległy zakątek kafejki. Dużych rozmiarów szyba zastępująca okno ukazywała widok na całe miasto. Tuż przy niej znajdowała się czerwona sofa , która idealnie komponowała się z wystrojem pomieszczenia. Na małym kawowym stoliczku leżały stare książki ze zniszczonymi okładkami. Usiadłam na sofie i rozkoszując się błogą ciszą , przymknęłam oczy.

Puk, puk, puk .
Puk...
Puk...
Koniec.

Podniosłam się gwałtownie i spojrzałam na osobę , która przeszkadzała mi w moim odpoczynku. Wysoki i dość dobrze zbudowany chłopak , który siedział parę stolików dalej, wpatrzony w panoramę Londynu wystukiwał o drewniany blat znaną melodię Johna Mayera – Free Fallin'. Ubrany był w czarne jeansy i siwą bluzę , której kaptur miał zaciągnięty na głowę. Poruszyłam się niespokojnie na sofie co najwyraźniej nie uszło uwadze nieznajomemu chłopakowi. Jego głowa natychmiast odwróciła się w moją stronę i zobaczyłam wtedy tylko jego oczy.
Zielone oczy.

31 sierpień to nie jest jeden z lepszych dni. Sam fakt , że jest on ostatnim dniem tego miesiąca , jakże i wakacji nie jest zbytnio pocieszający dla młodzieży i dzieci. Pogoda nie ulegała zmianie. Deszcz spadał dużymi kroplami z nieba . Siedziałam na tarasie na hamaku , który zamontowała mi Marie. Przez moje ręce przewijała się książka autorstwa Josepha Badiera „ Dzieje Tristana i Izoldy”. Przymknęłam ją , trzymając palec na stronie , na której się zatrzymałam. Spojrzałam w dal , na zachodzące słońce. Wielkie „pomarańczowe koło” chowało się tuż za horyzontem , aby już za kilkanaście godzin ponownie nas powitać. Zerwał się lekki wiatr , który igrając z listkami drzew poruszył je mocno , tak , że niektóre opadły na ziemię. Wróciłam do pokoju i odłożyłam książkę na półkę . Zgasiłam nocną lampkę , która oświetlała część pokoju i położyłam się do łóżka. Po niespełna kilku minutach zasnęłam , czekając na lepsze jutro.


Drugi rozdział za nami ! Następny dodam jutro : ) MK . 



Pierwszy "Nienawidzę deszczu..."

                                                                                  

Myślicie , że życie z kimś na kim Ci nie zależy jest łatwe ? Mnóstwo negatywnych emocji kłębi się w określonej przestrzeni powodując zagęszczenie atmosfery między niewinnymi ludźmi. Codzienne wysłuchiwanie kłótni , krzyki i płacz . To rozpis tego co czeka nas każdego dnia. Marzymy o choć jednej chwili wytchnienia , czegoś co zaspokoi nasze oczekiwania . To tak jak nakrycie pożaru w zarodku azbestem. Nie daje Ci całkowitego zaspokojenia , choć uzupełnia siły .

                                                                                                                     

Jadąc z tatą na lotnisko , szeroko otworzyliśmy okna samochodu. W Madrycie było ponad trzydzieści dwa stopnie przy lekko zachmurzonym niebie. Miałam na sobie niebieską bluzkę na ramiączka , która odkrywała mi plecy . Do samolotu zamierzałam ubrać sweter .
Celem podróży było miasto Londyn położone na południowo- wschodnim krańcu Wielkiej Brytanii. Miasto wyróżniało się deszczowym klimatem , od którego ucieka mnóstwo ludzi. Jednym z nich był mój ojciec. Choć mieszkałam z tatą w słonecznym Madrycie , w Londynie musiałam spędzać bite 2 miesiące każdego roku. Byłam przerażona , nienawidziłam tego miejsca.
Za to Madryt uwielbiałam. Kochałam je za słońce i upał , za bijącą od tego miejsca żywotność , za tempo , z jakim się rozwijało.
- Mia – odezwał się tata w hali odlotów – pamiętaj , że nie musisz tego robić. - Powiedział to po raz setny i niewątpliwie ostatni.
Mój tata wyglądał zupełnie tak jak ja , jak ja z ciemnymi włosami i lekkimi zmarszczkami. Spojrzałam mu w oczy – ma wielkie oczy dziecka – i poczułam narastającą panikę. Jak mogłam zostawić samą tak nieobliczalną i nieprzytomną osobę? Czy sobie poradzi? Martwię się , że rachunki nie będą płacone w terminie , lodówka i bak nie będzie pełny , że się zgubi , a nie będzie miał do kogo zadzwonić . 
- Ja naprawdę chcę jechać – skłamałam. Nigdy nie byłam uzdolnionym kłamcą , ale ostatnio powtarzałam to zdanie tak często , że brzmiało już niemal przekonująco.
- Pozdrów ode mnie Marie.
- Nie zapomnę.
- Niedługo się zobaczymy – powiedział z przekonaniem w głosie. - Możesz wrócić do domu w każdej chwili. Tylko zadzwoń , a zaraz się pojawię.
Miałam świadomość , że ta obietnica sporo go kosztuje.
- Nic się nie martw , będzie fajnie . Kocham cię , tato.
Przytulił mnie mocno do siebie i trzymał tak przez dłuższą chwilę, a potem wsiadłam do samolotu i już go nie zobaczyłam. Czekały mnie 3 godziny lotu z Madrytu do Liverpoolu , potem godzina w autobusie do Londynu i wreszcie droga z lotniska do nowego domu. Nie bałam się latania , tylko właśnie tej godziny w aucie sam na sam z moją mamą Marią.
Do tej pory zachowywała się bez zarzutu. Najwyraźniej bardzo ucieszyła się , że miałam z nią po raz pierwszy zamieszkać niemal na stałe. Zapisała mnie już do tamtejszego liceum i obiecała pomóc w kupnie auta.
Mimo to byłam pewna , że będziemy nieco skrępowane. Żadne z nas nie należało do ludzi gadatliwych , a i tak nie wiedziałabym ,o czym opowiadać. Wiedziałam , że moja decyzja ją zaskoczyła . Nigdy nie kryłam mojej niechęci do Londynu. Na miejscu przyjechała po mnie Maria. Gdy schodziłam niezdarnie po schodkach na płytę lotniska , przytrzymała mnie odruchowo , abym nie upadła . Ścisnęła delikatnie moją rękę , myślałam , że to jej ruch witający mnie . Lecz byłam w błędzie . Chwilę na mnie popatrzyła i uścisnęła uprzejmie.
- Jak dobrze cię widzieć , Mia. Czekałam na ciebie . Nie zmieniłaś się zbytnio.
- Też się cieszę , że cię widzę , mamo.
- Co słychać u taty ?
- U taty wszystko w porządku , kazał cię pozdrowić.
- Gdy tylko będziesz z nim rozmawiać podziękuj mu.
- Tak zrobię.
Miałam zaledwie parę toreb , bo większość moich ubrań nie pasowała do tego zimnego i deszczowego miejsca. Właściwie od dłuższego czasu zbierałam parę groszy , aby powiększyć moją cieplejszą garderobę. Wszystko bez problemu zmieściło się do auta.
- Znalazłam naprawdę dobre auto, jak dla ciebie. - oznajmiła mama po zapięciu pasów.
- Jaka to marka? - nie spodobało mi się to „ jak dla ciebie” .
- Sama nie wiem , to garbus .
- Gdzie go znalazłaś ?
- Pamiętasz Sama z obrzeży miasta ?
- Nie.
- Jak byłaś mała , często bawiłaś się z nim na pobliskim placu zabaw. Jest w twoim wieku. - powiedziała Maria.
To by wyjaśniało dlaczego go nie pamiętam. Jestem prawdziwą mistrzynią w wymazywaniu z pamięci bolesnych i niepotrzebnych wspomnień.
- Naprawia auta , stare auta. - ciągnęła mama – więc ma parę na zbyciu.
- Jaki to rocznik ? - Sądząc po jej minie , miała nadzieję , że o to nie spytam.
- No cóż , Sam nieźle napracował się przy silniku, teraz jest prawie jak nowy.
Chyba nie myślała, że poddam się tak łatwo .
- Który to rocznik ? - ciągnęłam.
- Bodajże 1979. A może z wczesnych lat sześćdziesiątych .
- Mamo , przecież wiesz , że nie znam się na samochodach.
- Ja też , Mia. Ale nie bój się , bryka działa jak trzeba.
Bryka ? Hmm.... Może nie będzie , aż tak źle jak sądziłam. Chociaż nie muszę już szukać nazwy dla samochodu... Garbi Super Bryka. Brzmi nieźle, nie ?
- Mówiłaś , że tanio . To znaczy ?
- Poniekąd już go kupiłam. - powiedziała zawstydzona – To prezent powitalny.
Bomba. Garbi Super Bryka za darmo , to chyba dobrze.
- Naprawdę nie musiałaś , miałam przeznaczone na to pieniądze .
- To nic takiego , cieszę się , że dostałaś coś ode mnie . Dawno się nie widziałyśmy , muszę to jakoś nadrobić.
Troskliwa mamusia . Tylko nie to .
Przez większość rozmowy nie spojrzała mi w oczy . Może to dlatego , że musiała mówić to co czuła? Odziedziczyłam to po niej , nie jestem na tyle śmiała ,aby powiedzieć komuś prosto w oczy o moich uczuciach. Ach , te geny.
- To naprawdę wiele dla mnie znaczy , dziękuję.
- Och , nie masz za co . - powiedziała radośnie i uśmiechnęła się.
Jeszcze przez chwilę wymieniliśmy parę uwag dotyczących pogody- nadal padało i to by było na tyle- i przyrody . Wpatrywałam się w drogę w milczeniu.
Okolica była niezaprzeczalnie urocza. Wszystko tonęło w zieleni : korony drzew, ich pokryte mchem pnie , porośnięta paprociami ziemia. Nawet powietrze wydawało się zielone w świetle sączącym się przez baldachim igieł. Przez tę wszechobecną zieleń czułam się jak na obcej planecie.
Tuż przed porą obiadową zjawiłyśmy się na skrzyżowaniu dróg Gordon Street i Marlon Street. Ostrożnie wysiadłam z auta , przytrzymując się drzwi. Jeśli złączyć by moją koordynację i trawę , która pod wpływem unoszącej się nad ziemią rosy zwilgotniała , nie skończyłoby się to za dobrze. Rozejrzałam się dookoła. Ten sam dom , który stoi tu od lat , dom , który był moim pierwszym miejscem dzieciństwa. Ściany mieszkania zostały przyrośnięte mchem , który sprawiał , że to miejsce stawało się jeszcze bardziej przytulne , bezpieczne. To dziwne , że nie lubię tego miejsca , prawda ? To nie dlatego , że ten dom kojarzy mi się z kłótniami rodziców tuż przed rozwodem , nie dlatego , że krajobrazy są nie wystarczające. Moją niechęć wzbudza deszcz . Zimno . Nienawidzę deszczu. Wszystko co zimne i mokre... Brr...
Nigdy wcześniej nie chciałam przyjeżdżać do Londynu na dłuższy czas. Zazwyczaj wystarczały mi wakacje spędzone tutaj. Drugim z powodów jest moja odmienność. W szkole w Madrycie nie mam przyjaciół. Nie chętnie zawiązuję nowe znajomości. Ludzie ze szkoły nie chcą ze mną rozmawiać. Może to dlatego , że mam inny gust w muzyce , w ubiorze i nie wyglądam jak wszystkie inne dziewczyny z mojej klasy. Czy jeansy i t-shirt to coś złego?Któregoś dnia , z racji tego , że pani Casee od biologii kazała przygotować mi projekt z Amandą Wistwoock musiałam udać się do jej domu . Dziewczyna nie chciała mnie wpuścić do środka tylko dlatego , że miałam sweter , który nie był w stu procentach bawełniany. Bo jak to ona powiedziała „ mam na to uczulenie „ . Czy tylko mi wydaję się to absurdalne ? Czy każdy człowiek musi podporządkować się wymaganiom innych?

Oto nowe opowiadanie , czekam na wasze zdanie :) MK . 

Obserwatorzy