Prawda czy fałsz? Ogień. Płonę. Zarzewie ognia chwyta swoimi mackami ciało. Obejmuje mnie, a ja czuję ból. Nie mam wzroku, ani słuchu, pozbawiona zmysłów - krzyczę. Nikt nie przybywa na pomoc, krzyczę po raz kolejny - nic. Chwytam rękoma twarz i wbijam w nią paznokcie. Po policzkach spływa szkarłatna ciecz. Łzy mieszają się z krwią. Wyciągam rękę rozpościerając dłonie, łaknę ukojenia. Sekunda lub dwie oddechu, spokojnego i wyrównanego. Lecz żadne z moich pragnień nie ziszcza się. Stoję na środku placu, pokrytego cienką warstwą popiołu i płonę.
Oddycham, jestem. Gwałtownie poruszam głową , rozglądając się. To nie było realne, teraz jestem w prawdziwej rzeczywistości. Przynajmniej próbuję się w niej odnaleźć. Ściskam w dłoniach koc, którym byłam przykryta i uspakajam oddech , i nierównomierne zbyt pobudliwe uderzenia serca. Marszczę czoło i ponownie kładę się na miękką poduszkę. To zdarzyło się kolejny raz. Ponowne koszmary, nad którymi nie mogę zapanować. Chociaż bym chciała, to nic nie mogę zrobić, jestem bezsilna, a one niszczą mnie od środka. Czyhają na moją podświadomość. Na moje prawdziwe - ja i próbują je zmienić. Kurczę się, zawijam w kłębek. Spoglądam na zegarek, który wisi na ścianie obok okna, nieco zaniedbany wskazuje południe. Dokładnie, jak na zawołanie w pokoju rozlega się dźwięk wybicia równej godziny. Westchnęłam przeciągle na myśl o tym, że jest już tak późno. Wyciągnęłam ręce i nogi prostując nieco zdrętwiałe i zesztywniałe po tak długim wypoczynku ciało. Niepewnym ruchem podniosłam się i skierowałam do łazienki. Zamknęłam na sobą skrzypiące drzwi, które od lat były powodem mojego lęku. Nocą kiedy próbowałam zasnąć wpatrywałam się w nie bezczynnie i obserwowałam jak poruszają się delikatnie pod wpływem przeciągu, i wywołują trzeszczenie. Rodzice często tłumaczyli mi, że nie ma w tym nic nadprzyrodzonego, lecz ja trzymałam się swojego, uparcie twierdząc, że sprawczynią jest ta sama zła czarownica, która próbuje dostać się do mojego pokoju. Lecz z roku na rok coraz bardziej utwierdzałam się w teorii rodziców. Spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. To nie ta sama ja, która jeszcze niedawno tryskała szczęściem, bo zadomowiła się w Londynie, zyskała przyjaciółkę i poznała chłopaków z popularnego zespołu. Ciemne sińce okalające zmęczone oczy, blada twarz, zniszczone i zaniedbane włosy. Brak powodu do radości. Z czego mam ją czerpać? Lily, najlepsza przyjaciółka, z którą mój kontakt uległ dużej zmianie. Mimo tego, iż po ostatnim incydencie z jej ojcem, zamieszała u mnie i próbujemy się jakoś dogadywać, to nie jest to samo. Często wychodzi, zapewne na spotkania z Zaynem i resztą chłopaków. Kiedy wraca do domu rzadko się odzywa, zazwyczaj zamyka w pokoju gościnnym, z którego wychodzi tylko na posiłki.
On. Nie poznałam go zbyt dobrze. Ale to wystarczyło, abym bez głowy się w nim zadurzyła. Odrzuciłam wszelkie wątpliwości, podświadomość mówiącą mi, że nie powinnam się w to angażować, ale zanim się zorientowałam było za późno. Straciłam głowę, dla chłopaka z Holmes Chapel , osiemnastolatka o spojrzeniu intensywnej zieleni. Nigdy nie marzyłam o choćby poznaniu chłopaków, a teraz żyję nadzieją, iż zacznę marzyć o czymś głębszym.
Nadzieja to próżnia, którą wypełniamy marzeniami, a ja wiem kim chcę ją uzupełnić.
Zanurzyłam dłonie w letniej wodzie i przemyłam nią twarz. Chwyciłam za szczotkę i niezdarnie przeczesałam włosy. Ostatni raz spojrzałam w swoje odbicie i ze spuszczoną głową opuściłam pomieszczenie. Skierowałam się na parter w poszukiwaniu żywej istoty w tym domu. Panowała cisza, błoga cisza. Wychwytywałam tylko lekkie tykanie zegara w moim pokoju i charakterystyczne burczenie włączonego telewizora, lecz salon świecił pustkami. Zapewne Marie wychodząc zapomniała go wyłączyć. Szczelnie opatulając się szlafrokiem usiadłam na starym fotelu, a nogi położyłam na małej, czerwonej pufie. Chwyciłam za pilot i zabrałam się za poszukiwania czegoś co zajęłoby mi ten czas wolny. Przełączając kanał na kanał nie znalazłam nic wartego uwagi. Westchnęłam i odłożyłam pilot na stolik. Ciszę w domu przerwał dzwonek do drzwi. Na stopy wciągnęłam wygodne i ciepłe kapcie w kształcie króliczka , i ruszyłam w kierunku holu. Zajrzałam przez noktowizor i z nieukrytym zdziwieniem otworzyłam drzwi.
- Dlaczego dzwonisz?
- Nadal głupio mi wchodzić tutaj jak do siebie. - speszyła się i spuściła głowę, wpatrując się w swoje zadbane buty. Zirytowana uchyliłam wejście jeszcze bardziej, dając jej znak, aby weszła.
- Ile razy już ci powtarzałam, żebyś dała spokój? - spytałam w czasie kiedy Lily wkładała swoją krwistoczerwoną kurtkę do szafy. Ona tylko uniosła ramiona, nie mając zamiaru odpowiedzieć. Prychnęłam niezadowolona i podążyłam w kierunku schodów.
- Czekaj... - usłyszałam cichy i słaby głos Lily. Zatrzymałam się na pierwszym schodku, ale nie odwróciłam się. Słuchałam dalej. - Chciałabym porozmawiać.
Przesunęłam głowę o 90 stopni, zahaczając kątem oka sylwetkę dziewczyny. Skinęłam głową i ruszyłam w drogę na piętro. Nie byłam pewna czy Lily idzie za mną, ale przekraczając próg mojego pokoju usłyszałam ciche skrzypnięcie i wiedziałam, że jest tutaj ze mną. Podeszłam do okna i oparłam się tylną częścią ud o grzejnik. Założyłam ręce na klatkę piersiową i czekałam na jej pierwsze słowa.
- Sama wiesz jak jest między nami. Jest mi ciężko z myślą, że mnie nienawidzisz, a ja...- zawahała się -...ja cię potrzebuję.
W sercu wylały się wyrzuty sumienia. Przez ostatni czas dość ostro ją traktowałam, mówiłam rzeczy, które kiedyś nie przeszłyby mi przez gardło. Myślałam...Nie. Byłam pewna, że moje postępowanie jest prawidłowe, bo...przecież ona mnie zraniła. Opuściła mnie, zostawiła samą...samą w tym złym świecie. Lecz patrząc teraz w jej oczy zrozumiałam, że popełniłam błąd... wiele błędów, które raniły Lily, ale również mnie. Gdybym próbowała coś z tym zrobić, porozmawiać z nią, naprawić naszą relację, ale ja nie robiłam w tym kierunku nic. Zostawiłam to czekając, aż problem rozwiąże się sam. Mijały kolejne dni, a problem się nie rozwiązywał i ranił nas obydwie.
- Nie nienawidzę cię. - powiedziałam cicho, wręcz jakby do siebie. Lily to usłyszała, bo podniosła głowę i wpatrywała się uciążliwie w moje oczy, szukając zalążku kłamstwa. - Jest mi przykro. Przestałaś się ze mną spotykać, na rzecz Zayna i chłopaków.
Nie patrzyłam w jej oczy, lecz byłam niemal pewna, że rozpętała się w nich burza emocji. Cierpienie, współczucie, błaganie, bezsilność.
- Nie chciałam tego. Nie chciałam, abyś tak to odebrała. - tłumaczyła zbliżając się do mnie. - Jest mi strasznie przykro, przepraszam cię.
Odważyłam się, spojrzałam na nią wprost w jej błękitne tęczówki.
- Obiecuję, że to się nie powtórzy.
Przerwałam jej , : - Nie obiecuj czegoś, czego nie jesteś w stanie dotrzymać.
Zrobiła kolejny krok w moją stronę.
- Jestem w stanie. Przepraszam. - w jej oczach zauważyłam łzy, które za parę chwil wydostałyby się kaskadą na jej zaróżowione policzki. Szepnęła jeszcze ledwie słyszalne " Przepraszam" , a ja pękłam. Oderwałam się od zimnego grzejnika, który był moim wiernym kompanem w tej rozmowie i wplotłam się w ramiona Lily. Usłyszałam jej śmiech, wydobywający się spod zaciągnięć łez.
To zdecydowanie łzy szczęścia.
- Naprawdę? - usłyszałam po raz setny tego dnia z ust Lily. Wczesnym świtem, kiedy przygotowywałyśmy się do kolejnego dnia w szkole, w głowie Lily narodził się pomysł. W jej mniemaniu był to jeden z najlepszych, na jakie wpadła. Spytała mnie czy zechciałabym usiąść z nią i chłopakami na stołówce podczas lunchu. Oczywiście od razu zaprzeczyłam, lecz słysząc nad uchem ciągłe pojękiwania, zrezygnowałam i zgodziłam się. Lily nie jest świadoma moich uczuć względem Harrego, więc nie mogłam przyjąć za argument tego, iż jestem zauroczona chłopakiem, lecz on zrujnował całą moją nadzieję, tłumacząc, że nie możemy nawiązać bliższych kontaktów. Wypierałam się na wiele różnych i rozmaitych sposobów. Lecz Lily jako przewodnicząca szkolnego Kółka Dyskusyjnego nie mogła zrozumieć i przyjąć do wiadomości moich tłumaczeń, które definitywnie burzyły jej pomysł.
- Mam się rozmyślić? - spytałam, unosząc brwi wyżej i przyjmując chytry uśmiech. Dziewczyna momentalnie zaprzeczyła. Zaśmiałam się, wchodząc jednoczenie do klasy biologicznej. Niezrównoważony i nieco stuknięty nauczyciel biologii, pan Eibrown, krzątał się po klasie przejeżdżając wzrokiem po każdej osobie znajdującej się w klasie.
- Panna Collins?
Z zamyślenia wyrwał mnie jego głos. Podniosłam głowę znad brudnopisu i nie wiedząc gdzie podziać wzrok, spytałam:
- Jakie było pytanie?
Nauczyciel najwyraźniej zirytowany i poddenerwowany moim zachowaniem, wysyczał przez zęby:
- Co to jest polimeraza RNA?
Westchnęłam z zawodem. Spodziewałam się łatwiejszego pytania, więc zmuszona byłam powiedzieć:
- Nie wiem, proszę pana.
Nauczyciel zaśmiał się gardłowo i powolnym krokiem zbliżał się w moją stronę.
- Więc, może na przyszłość niech pani pamięta, aby uważać na moich lekcjach!
Usłyszałam jego krzyk i podskoczyłam na krzesełku. Potarłam z zdenerwowania dłonie spoczywające na kolanach pod ławką i przymknęłam powieki. Nie chcąc bardziej denerwować pana Eibrowna, milczałam i skinęłam tylko głową na znak zrozumienia.
- Powracając do lekcji. Polimeraza to enzym wytwarzający nić RNA...
Po lekcji biologii skierowałam się w stronę stołówki, na której czekała na mnie Lily. Podeszłam do niej wątłym krokiem, zahaczając torbą o puste jeszcze stoliki. Zaplątała ręce o moje ramię i poprowadziła do stolika na końcu stołówki. Był pusty. Odetchnęłam z ulgą. Przyjemne uczucie nie trwało długo, ponieważ kilka sekund później nad naszymi głowami znalazła się czwórka chłopaków. Na ich twarzach zauważyłam zdziwienie. Wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł. Lily powitała się z naszymi towarzyszami i przysunęła się bliżej Zayna. Nie chcąc znosić uporczywych spojrzeń, swój wzrok zawiesiłam na tacy pełnej jedzenia. Chwyciłam zielone jabłko i zatopiłam w nim zęby. Kubki smakowe zarejestrowały kwaśny sok, na co ja skrzywiłam się delikatnie. Usłyszałam tłumiony śmiech. Wiedziałam, że należy do jednego z chłopaków, lecz nie byłam w stanie stwierdzić do którego. Po spożyciu połowy owocu, odłożyłam je i zabrałam się za otwarcie soku pomarańczowego. Jak na złość, karton nie chciał ulec mojej sile, więc męczyłam się z otwarciem do chwili kiedy nad swoim uchem usłyszałam miękki głos:
- Pomogę ci.
Chcąc, nie chcąc podniosłam wzrok i dostrzegłam Louisa, który trzymał już w ręce mój napój. Bez większych problemów, otworzył go i położył na mojej tacce.
- Dziękuję. - szepnęłam i ponownie wbiłam wzrok w lunch. Przy stoliku panowała cisza, przerywały ją tylko śmiechy Zayna i Lily, którzy wpatrywali się w czasopismo i komentowali nowe style mody. Wiedziałam, że milczenie spowodowane jest moją obecnością.
- Nie ma dla mnie miejsca? - usłyszałam lekko zachrypnięty o irlandzkim akcencie głos. Niall stał nad nami, opierając się jedną ręką o stolik.
- To moja wina. Powinnam...powinnam już iść. - powiedziałam lekko jąkając się. Poczułam, że wszystkie spojrzenia skierowane są w moją stronę.
- Mia... - zaczęła Lily, spoglądając na mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie i wstałam, podnosząc jednocześnie tacę ze stolika.
- Zostań.
Dreszcze przeszły po moim ciele, zaczynając od czubka głowy, kończąc na palcach od stóp. Machinalnie moje tętno wzrosło, a serce zaczęło wybijać nierównomierne uderzenia. Niewidzialna nić owiązała mój żołądek i ścisnęła go mocno. Moje ręce zaczęły drżeć, przez co omal nie upuściłam tacy. Ciekawość przezwyciężyła szalę niepewności i odważyłam się na niego spojrzeć. Intensywność zieleni wzmogła się, napawając mnie uczuciem bezsilności i rozpłynięcia. Te same smutne iskierki obezwładniające szmaragdy, które zobaczyłam parę dni temu. Sięgając o troskę z dna serca próbowałam chwycić jego twarz i rozkazać jego tęczówkom " Powitajcie radość, bo tylko wtedy jesteście alfą i omegą, początkiem i końcem. " Słyszałam swój nieproporcjonalny oddech i napływającą krew w uszach.
Pozbawiona zmysłów - krzyczę. Nikt nie przybywa na pomoc, więc krzyczę jeszcze raz - nic. Cisza, a wewnątrz panuje bitwa rozumu z sercem.
Strasznie przepraszam, że nie wstawiłam rozdziału w weekend, ale właśnie zakupiłam trylogię Igrzysk Śmierci, a w związku z tym zostałam pochłonięta na dobre 4 dni. Rozdział trochę dłuższy, ale nie do końca sprecyzowany, tak jak chciałam na początku ;/ Piszcie co myślicie, przyjmę nawet krytykę, przynajmniej będę wiedziała, co należy zmienić. Pozdrawiam gorąco , MK :)