Pamiętaj
, że aby przetrwać trzeba wierzyć !
Pamiętaj
, że aby zdobyć należy działać !
Pamiętaj
, że należy walczyć o rzeczy niezbędne !
Pamiętaj
, że miłość stoi na wysokości wiary i nadziei !
Pamiętaj
…
Pierwszy
dzień w nowym miejscu nie został zaliczony do tych najlepszych. Już
wczesnym rankiem , wyglądając przez okno pokryte lekkimi smugami
wiedziałam , że muszę zasięgnąć po ubrania , których nie
używałam w słonecznym Madrycie. Wychyliłam się bardziej , aby
zerknąć na termometr zawieszony tuż za oknem mojego pokoju. Od
starości już lekko zardzewiały wskazywał czternaście stopni na
słońcu. Gdyby chociaż takie istniało. Z zawodem na twarzy
cofnęłam się od okna i udałam się do szafy , aby zasięgnąć z
niego siwy sweter i jeansy. Włosy zebrałam w niechlujny kok i
zeszłam na dół. Przy stole w kuchni siedziała moja mama , która
pogrążona zawartością dzisiejszej gazety , popijała mocno
kofeinową kawę. Nigdy nie mogłam przekonać się do takiego
rodzaju trunków. Potrząsnęłam delikatnie głową , aby myśli
powróciły do świata rzeczywistego i żwawym krokiem weszłam do
kuchni. Gdy przekroczyłam jej próg , Marie oderwała się od
lektury i uśmiechnęła się uprzejmie.
- Cześć
, Mia. Jak się spało?
- Dobrze
, dziękuję.
Mój
wzrok trafił na kanapki leżące na dużym talerzu na stole.
- Będziesz
to kończyła? - zapytałam.
- Nie
, nie. To dla Ciebie. - odpowiedziała , uchylając głowę znad
gazety – Jestem typowym rannym ptaszkiem , więc pomyślałam , że
przygotuję Ci śniadanie.
- Dziękuję
, ale mogłam zrobić to sama.
Nigdy
nie byłam dziewczyną, która pochłaniała ogromne ilości
jedzenia. Miałam słabą przemianę materii, więc nie mogłam
siebie zmieścić więcej niż 3 kanapki. Podziękowałam za
śniadanie , wstawiłam talerz do zlewu z zamiarem późniejszego go
umycia i powolnym krokiem udałam się do pokoju gościnnego , w
którym znajdowały się jeszcze moje niektóre walizki. Na lekko
ugiętych kolanach przeniosłam je na piętro i postawiłam tuż obok
zapełnionej już szafy.
Marie
pracuje w tutejszym barze pod nazwą Ice Castle. Jest to typowa
kafejka dla młodzieży. Przychodzą tam po szkole lub wieczorami ,
aby porozmawiać i cieszyć się dobrym towarzystwem. Gdy
przyjeżdżałam tutaj na parę tygodni , często pomagałam mamie w
prowadzeniu kafejki, co nie było łatwym zadaniem. Mnóstwo
natrętnych nastolatków , niezdecydowane zamówienia i straszny
hałas. Lgnęłam do miejsc cichych gdzie mogłam znaleźć swój
własny kącik i pomyśleć , w zaciszu i spokoju. Sądziłam, że
zbytnio się tam nie zmieniło. W jak wielkim byłam błędzie...
Z
braku bardziej interesujących zajęć udałam się wraz z Marie do
Ice Castle. Gdy przekroczyłam próg budynku , przystanęłam. Moje
oczy nieco się powiększyły ze zdziwienia. Miejsce gier maszynowych
zajęły stoły bilardowe , a niewygodne drewniane krzesła zamieniły
się w duże sofy z sporą ilością poduch. Światło nie raziło
już w oczy , wręcz przeciwnie w pomieszczeniu panował przyjemny
półmrok. Mama oznajmiła , że musi mnie opuścić , bo za parę
minut rozpoczyna swoją zmianę. Kiwnęłam głową na znak , że
zrozumiałam. Wolnym krokiem udałam się w najbardziej odległy
zakątek kafejki. Dużych rozmiarów szyba zastępująca okno
ukazywała widok na całe miasto. Tuż przy niej znajdowała się
czerwona sofa , która idealnie komponowała się z wystrojem
pomieszczenia. Na małym kawowym stoliczku leżały stare książki
ze zniszczonymi okładkami. Usiadłam na sofie i rozkoszując się
błogą ciszą , przymknęłam oczy.
Puk,
puk, puk .
Puk...
Puk...
Koniec.
Podniosłam
się gwałtownie i spojrzałam na osobę , która przeszkadzała mi w
moim odpoczynku. Wysoki i dość dobrze zbudowany chłopak , który
siedział parę stolików dalej, wpatrzony w panoramę Londynu
wystukiwał o drewniany blat znaną melodię Johna Mayera – Free
Fallin'. Ubrany był w czarne jeansy i siwą bluzę , której kaptur
miał zaciągnięty na głowę. Poruszyłam się niespokojnie na
sofie co najwyraźniej nie uszło uwadze nieznajomemu chłopakowi.
Jego głowa natychmiast odwróciła się w moją stronę i zobaczyłam
wtedy tylko jego oczy.
Zielone
oczy.
31
sierpień to nie jest jeden z lepszych dni. Sam fakt , że jest on
ostatnim dniem tego miesiąca , jakże i wakacji nie jest zbytnio
pocieszający dla młodzieży i dzieci. Pogoda nie ulegała zmianie.
Deszcz spadał dużymi kroplami z nieba . Siedziałam na tarasie na
hamaku , który zamontowała mi Marie. Przez moje ręce przewijała
się książka autorstwa Josepha Badiera „ Dzieje Tristana i
Izoldy”. Przymknęłam ją , trzymając palec na stronie , na
której się zatrzymałam. Spojrzałam w dal , na zachodzące słońce.
Wielkie „pomarańczowe koło” chowało się tuż za horyzontem ,
aby już za kilkanaście godzin ponownie nas powitać. Zerwał się
lekki wiatr , który igrając z listkami drzew poruszył je mocno ,
tak , że niektóre opadły na ziemię. Wróciłam do pokoju i
odłożyłam książkę na półkę . Zgasiłam nocną lampkę ,
która oświetlała część pokoju i położyłam się do łóżka.
Po niespełna kilku minutach zasnęłam , czekając na lepsze jutro.
Drugi rozdział za nami ! Następny dodam jutro : ) MK .